Jesteśmy gdzieś chwilę po to, by nauczyć się czekać na powrót.
Bycie “poza” od tej pory staje się wygnaniem, długotrwałym ćwiczeniem, które uczy pokory, cierpliwości i odporności.
Zaczęłam rozumieć to jeszcze w Warszawie, kiedy czekałam na powrót na Pomorze.
Rozumiem to jeszcze pełniej na Pomorzu, czekając na wyjazd do Francji.
Miejsca, które zapuszczają w nas korzenie, odwiedza się po to, by czekać. I może to lepsze, niż gdybym mogła pozwolić sobie na Niceę już dziś; może to lepsze, że na Gdynię i Gdańsk przyszło mi przedtem czekać więcej, niż dwa lata.
Czas nauczył mnie doceniać miejsca i wysiłek, który trzeba włożyć w życie, by móc znowu gdzieś być. To – wbrew pozorom – wiele pracy, wyrzeczeń i konieczność planowania w przód niemal każdego kroku, bo przecież jest cel. Bo nie można sobie pozwolić na przypadkowe potknięcie.
Czekanie to podróż sama w sobie. Podróż przez własne słabości, momenty zawahania, niepewności, a czasami nawet strachy.
Dobrze, że się przydarza.
Tym większa radość z dotarcia do celu.