Na marginesie

Owce giną w ciszy

Najpierw przychodzi zimno. Zimno w ciemności lepkiej i gęstej, mimo przejrzystości powietrza. Nakładane po omacku ubranie i maleńki obłoczek pary unoszący się z ust. Za mało czasu, by czekać, aż nagrzeje się żarówka. Obserwuję w myślach linię drzew, ten las, o którym wiem, że trwa, mimo, że jeszcze noc. Trzeba się pospieszyć.

***

Owce giną w ciszy.
Dookoła rozciąga się tylko przestrzeń, w której świta. Ten świt jest szaro-błękitny, spokojny i tak cichy; nie słyszę zwierząt. Tylko własny oddech. I to, jak napełniam płuca dymem z fajki, tytoniowym smakiem palonego karmelu i czekolady, jeszcze przywiezionym z Czech. W powietrzu unosi się zapach strachu. Ledwie wyczuwalny tuż od drzwi domu, eksploduje, kiedy wchodzę do owczarni.
E. dziękuje mi za kubek czarnej, piekielnie mocnej kawy z cukrem i zakłada swój biały fartuch. Kiedy rozcina brzuch zwierzęcia, ze środka bucha ciepło natychmiast zmieniające się w parę.

E. jest rzeźnikiem. Z pokolenia na pokolenie. Wprawnym, spokojnym i zdecydowanym. To widać w sposobie, w jaki podwiązuje martwe zwierzę w otwartych, dwuskrzydłowych drzwiach tak, by krew ciekła bez przeszkód na beton, na którym stworzy jaskrawo czerwoną plamę wyglądającą tak, jakby znalazła się tam w wyniku jakiegoś potężnego nieporozumienia.

Koty pojawiają się dopiero, gdy siadam obok taczki, na której leżą parujące wnętrzności. Przyglądają mi się badawczo, obwąchują skórę, którą rozpostarliśmy na wózku obok. Niech schnie, zanim zasoli się ją i oczyści, by potem grzać na niej stopy. Jest gładka i lśniąca swoją wewnętrzną stroną, a wełna wciąż pachnie życiem.

Palę fajkę i rozmawiamy o mięsie, Gdyni i szkodliwości substancji chemicznych, którymi karmione są dziś zwierzęta inne, niż własne.
E. mówi, że dostanę wilka siedząc tak na betonie i dziękuje za drugą kawę, oprawiając drugą owcę.
Na jego rzeźnickim fartuchu przez cały czas nie pojawia się ani jedna kropla krwi.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *