Muzyka

Idomeneo. Opera, dla której współczesność to szansa

Opera I Idomeneo: Evan LeRoy Johnson (Idomeneo), Sbor Státní opery – foto: Serghei Gherciu

Nie lubię „Idomeneusza, króla Krety”. Nie lubię osiemnastowiecznego uwielbienia dla konwencji greckiej tragedii. Wreszcie, nie lubię znakomitej większości współczesnych inscenizacji operowych. Calixto Bieito to natomiast reżyser-radykał, którego pomysły są swego rodzaju loterią – nigdy nie wiadomo, na co się trafi; czy obróci klasyczną operę jedynie w żart, czy może w absurd? W przypadku „Idomeneo”, którego drugą premierę oglądałam w Operze Narodowej w Pradze 28 września, czekało na mnie bardzo wiele burzących stereotypy zaskoczeń.

„Idomeneusz, król Krety” Mozarta miał prapremierę w 1781 roku w Monachium. To opera, w której mamy wszystko, co w osiemnastym wieku lubiano najbardziej – jest tam fascynacja antykiem (poruszamy się w konwencji greckiej tragedii), są polityka, miłość, tragizm i śmierć. Jest dobra muzyka, która wymaga od orkiestry dynamiki, zgrania, koncentracji. To także opera, która w klasycznej interpretacji jest śmiertelnie nudna, bo i temat nieciekawy – ot, historia miłosna księżniczki trojańskiej Ilii, która jako branka żyje na dworze króla Idomeneusza i ma pecha, bo zakochała się w jego synu – Idamantesie, za nic mając tym samym wierność ojczyźnie. Ilia ma rywalkę – to grecka księżniczka Elektra, której nie podobają się gesty Idamantesa kierowane w stronę Ilii – uwolnienie wszystkich pojmanych po wojnie jeńców trojańskich budzi w Elektrze gniew. Grecka tragedia nie byłaby grecką tragedią, gdyby nie motyw przeznaczenia i okrutnych bogów – w „Idomeneuszu…” jest on ukazany w tragicznej sytuacji tytułowego króla Krety, który dziękując za ocalenie z morza, gdzie u wybrzeży rozbiły się jego okręty, obiecuje Neptunowi ofiarę w postaci pierwszego człowieka, którego spotka po zejściu na brzeg. Tak się składa, że jest nim Idamantes, jego dziedzic.

Nie chcę streszczać tu całego libretta – jeśli „Idomeneusz…” Was ciekawi, możecie poszukać go samodzielnie. Wystarczy tylko, że powiem, iż libretto księdza Giambattisty Varesco wg Antoine’a Dancheta nie porywa, a trzy akty i prawie trzy godziny w teatrze to w kontekście tej opery czas, który naprawdę może się dłużyć. Jednak, w przypadku inscenizacji, którą wyreżyserował Calixto Bieito, o dłużyznach i nudzie nie może być mowy.

Opera I Idomeneo: Jekatěrina Krovatěva (Ilia) – foto: Serghei Gherciu
Opera I Idomeneo: Jekatěrina Krovatěva (Ilia) – foto: Serghei Gherciu

Wszyscy jesteśmy szaleńcami

Bieito, jak już wcześniej napisałam, to reżyser, który lubi zamieszać w klasyce. Potrafi reinterpretować ją bardzo radykalnie, co można odbierać różnie – szczególnie, gdy jak ja, ma się raczej konserwatywne podejście do muzyki. W przypadku „Idomeneo” jednak reinterpretacja wypada bardzo korzystnie. Oto mamy historię króla Krety osadzoną w realiach, które przypominają zakład dla obłąkanych; najwyższy kapłan Neptuna przechadza się po deskach teatru w stroju pielęgniarza, a Idomeneusz osuwa się stopniowo w szaleństwo, tak samo jak zagubiona w zastanej rzeczywistości Ilia, jak Elektra nękana zazdrością i zawiścią, jak Idamantes, który niestrudzenie wychodzi na spotkanie śmierci.

Ramy dla ich wariackiego zatracenia w nieuchronności losu i ludzkim poczuciu tragedii stwarza chór (Chór Opery Narodowej / Sbor Státní opery), świetnie zgrany, zorganizowany i bardzo silny wykonawczo, który wraz z baletem tworzy w „Idomeneo” nie tylko tło, ale jest integralną częścią inscenizacji, zasadniczą dla jej rytmiki i porządku. Chór bardzo się w tej operze udał – wypełniając klasyczną rolę narratora, ale i swoistego spiritus movens wydarzeń, których jesteśmy świadkami.

Opera I Idomeneo: Marie Anna Valíčková (němá role), Josef Moravec (Neptunův velekněz) – foto: Serghei Gherciu
Opera I Idomeneo: Marie Anna Valíčková (němá role), Josef Moravec (Neptunův velekněz) – foto: Serghei Gherciu

Szalona jest także Elektra, której w „Idomeneo” Bieita nie da się lubić, ale której rola jest fantastycznie zagrana. Petra Alvarez Šimková stworzyła pełnokrwistą kreację, a jej głos – mocny sopran, świetnie wpisał się w mroczną, pozbawioną jakiejkolwiek delikatności i subtelności postać greckiej księżniczki, pałającej niemożliwą do zaspokojenia namiętnością do Idamantesa.

Opera I Idomeneo: Petra Alvarez Šimková (Elettra) – foto: Serghei Gherciu
Opera I Idomeneo: Petra Alvarez Šimková (Elettra) – foto: Serghei Gherciu

Niemniej ciekawą postacią jest Ilia. Jej rola, którą śpiewa i gra Jekatěrina Krovatěva, sopranistka o słodkim, bardzo bogatym w emocje głosie, to w inscenizacji Bieita promień czystego światła, bezpretensjonalności i niezwykłej lekkości, naturalności, którą widać na scenie; Krovatěva skleja się ze swoją bohaterką do tego stopnia, że trudno jest stwierdzić, czy to jeszcze kreacja sceniczna, czy też naturalna ekspresja. Ogromnie to cenię, a jedną z mniej przyjemnych rzeczy w operze jest dla mnie oglądanie spektaklu, w którym widać, jak śpiewacy męczą się w rolach, jak aktorstwo całkowicie schodzi na dalszy plan, bo jedyne, na czym mają siłę się skupić, to wykonanie wokalne.

Opera I Idomeneo: Rebecka Wallroth (Idamante), Jekatěrina Krovatěva (Ilia) – foto: Serghei Gherciu
Opera I Idomeneo: Rebecka Wallroth (Idamante), Jekatěrina Krovatěva (Ilia) – foto: Serghei Gherciu

Tragedia ojca, tragedia syna

Tak tytułowy Idomeneusz, król Krety, jak i jego syn Idamantes, to postaci tragiczne. W inscenizacji Bieita to odpowiednio Evan LeRoy Johnson (tenor) i Rebecka Wallroth (mezzosopran). Przyznam szczerze, że bardzo obawiałam się momentu, w którym na scenie pojawi się Idomeneo. Jeśli rola fundamentalnej dla całego spektaklu postaci jest zaśpiewana czy zagrana źle, bądź niedoskonałości mają charakter niepozwalający na to, aby przymknąć na nie oko, trudno się nie zniechęcić i można wówczas podświadomie pominąć nawet to, co w danej inscenizacji ma sens, jest dobre.

Tu jednak w ogóle nie było sensu o tym dywagować – Evan LeRoy Johnson to wspaniały, bardzo silny głos, jak i świetnie zagrana rola. Rola tragiczna. Tragizm postaci króla Idomeneusza jest wibrujący, żywy, współczesny, bliski. Mam wrażenie, że Bieito osiągnął to, co niewielu się udaje – uwspółcześnił operę Mozarta tak, aby przemawiała do nowego widza, co więcej – aby robiła to jego językiem. Ogrom emocji, ekspresja, która faluje od stonowanej i skierowanej do wewnątrz, pokazującej bezmiar tłamszonego w sobie dramatu ojca i króla, po pełnię szaleństwa, której punktem kulminacyjnym jest scena ofiarowania syna Neptunowi, chwytająca widza za gardło – w tle, przeplatane grą światła, wyświetlane są rzucone na scenografię makabryczne obrazy wojny, jak i uboju rytualnego, zmieszane z kadrami przedstawiającymi beztroskie zabawy małych dzieci zarejestrowane na wspomnieniowej taśmie.

Opera I Idomeneo: Evan LeRoy Johnson (Idomeneo), Sbor Státní opery – foto: Serghei Gherciu
Opera I Idomeneo: Evan LeRoy Johnson (Idomeneo), Sbor Státní opery – foto: Serghei Gherciu

Współczesność to szansa

Dla „Idomeneusza” współczesna interpretacja Bieita to szansa – zwłaszcza, jeśli idzie w parze z tak dużym dystansem wobec klasycznej wersji tej opery, zbyt poważnej, by można było traktować ją serio (sic!). W spektaklu świetną robotę zrobiła orkiestra pod batutą Konrada Junghänela, a także światło, za które oprócz Bieita odpowiadał zmarły na kilkanaście dni przed premierą opery Reinhard Traub.

Szłam na ten spektakl z bardzo mieszanymi uczuciami, z przekonaniem, że nie będę zachwycona, tak, jak nie byłam po „Rusałce”, której recenzję przeczytacie tutaj. Okazało się jednak, że stało się zupełnie inaczej; współczesna wersja „Idomeneusza…” to powiew świeżości. To także dobrze zachowany balans – ukłon w stronę konwencji greckiej tragedii, ale i wykorzystanie do jej opowiedzenia zupełnie innych środków stylistycznych, do których przyzwyczailiśmy się raczej w teatrze dramatycznym.

Nie oznacza to wcale, że publiczność jest na taką wersję „Idomeneusza…” gotowa. Szkoda – opera na deskach teatru będzie gościć krótko, bo zaledwie do 18 października. Jednak, kropla drąży skałę – i może w tym wypadku należy po prostu cieszyć się tym, że jest szansa do tego czasu ją zobaczyć? Jeśli będziecie w Pradze, a w programie Opery Narodowej będzie „Idomeneo” – wybierzcie się koniecznie, bo warto.

 

Děkuji Státní opeře Národního divadla za pozvání / Dziękuję Operze Narodowej za zaproszenie


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *