Okruchy Kultury

blog o podróżach, mądrych książkach, muzyce, filozofii i budowaniu mostów między starym a nowym światem

NT Opera I Rusalka – photo: Pavel Hejný

Nowa „Rusałka”. Baśń odarta z tajemnicy

Nowa „Rusałka” Antonína Dvořáka to baśń odarta z tajemnicy. Opowieść z zamierzchłego czasu, którą przystosowano siłą do nowych warunków nowego widza. Czy wyszło dobrze? Nie. Czy mogło? Być może, gdyby uszanowano to, co w baśniach fascynuje nas najbardziej – tajemnicę.

Opowieści o rusałkach sięgają pradawnych czasów i wywodzą się z mitologii słowiańskiej, o której wciąż wiemy bardzo mało. Problemem jest oczywiście brak pierwotnych źródeł pisanych. Te, którymi dysponujemy, wywodzą się najczęściej z okresu średniowiecza, czyli są relatywnie późne w stosunku do tego, co opowiadają.

Legendy, których bohaterkami są rusałki, niejednokrotnie różnią się od siebie. W niektórych wersjach spotykamy więc panny wodne, które – jako część przenikającego się u Słowian świata ziemskiego i nadnaturalnego – mieszkają w rzekach i jeziorach, często jednak wychodzą na powierzchnię, aby tańczyć w świetle księżyca lub zachodzącego słońca. W innych zaś zetkniemy się z kobiecymi postaciami, które w rusałki zmieniły się w wyniku tragicznej śmierci – takiej jak np. samobójstwo w wyniku nieszczęśliwej miłości lub zabójstwo. Niezależnie od tego, skąd rusałki pochodzą, w słowiańskich opowieściach łączy je to, iż jak syreny z „Odysei” – zwodzą nieostrożnych mężczyzn i kobiety, mamiąc słodkim głosem i wołając ku zatraceniu w wodzie.

Przedstawiane są jako piękne, młode, wiotkie dziewczęta, rozczesują swoje długie, rozpuszczone włosy w księżycowym świecie, ubrane w luźne, białe szaty, bądź jedynie w poblask odbity przez lśniącą, nagą skórę. Są – jak to często bywa w mitologiach – skazane na nieszczęście, powielające w nieskończoność cierpienie. Choć nie oprą im się nawet bogowie, nie ma większej tragedii, niż miłość do człowieka. Ta nigdy nie kończy się dobrze – i właśnie o tym opowiada nowa „Rusałka” Antonína Dvořáka z librettem Jaroslava Kvapila, którą wystawiło Národní divadlo (Teatr Narodowy) w Pradze.

Stare motywy zupełnie nowej opowieści

Kvapil swoje inspiracje czerpał od tych, których rusałki i opowieści o nich fascynowały. To Hans Christian Andersen, autor znanych nam (w większości zapewne) baśni, jak i francuska opowieść o Meluzynie i prace Karela Jaromira Erbena, u którego motywy te pojawiały się w balladach.

Libretto Kvapil pisał w 1899 roku. To czas nie tylko wielkiego powrotu do słowiańskiej mitologii, ale i przełomu wieków, czas pełen dekadencji, naznaczony niepokojem nowej epoki, dlatego w „Rusałce” ten tragiczny motyw miłości wybrzmiewa bardzo mocno, kipi seksem, wokół seksu się kręci, a seks – jak to bywa w opowieściach tamtego okresu – nierozerwalnie związany jest ze śmiercią, spleciony, nomen omen – w tańcu, którego w nowej wersji opery jest bardzo dużo.

Dużo jest też niestety białego, ostrego światła, które przywodzi na myśl nigdy-nie-zasypiające budynki wielkich korporacji. Przywodzi nieco zbyt bardzo. Skojarzenia tego nie da się uniknąć, bo scenografia jest bezbarwna, szara, zbudowana z fotoplansz przedstawiających mgliste zarośla nad brzegiem jeziora. To jedyne, dzięki czemu możemy wciąż uważać, że mamy przed oczami „Rusałkę”.

Zdjęcie, które wybrałam jako okładkę dla tego tekstu, stwarza bardzo korzystne wrażenie – i trzeba przyznać, że wybór scen, które zostały sfotografowane na potrzeby promocji spektaklu, naprawdę został dokonany z rozmysłem, tak, aby pokazać to, co nie razi w oczy jasnością i może niejako przyciągnąć oko potencjalnego widza.

Opera ND I Rusalka: František Zahradníček (Vodník), Alžběta Poláčková (Rusalka) – foto: Pavel Hejný
Opera ND I Rusalka: František Zahradníček (Vodník), Alžběta Poláčková (Rusalka) – foto: Pavel Hejný
Opera ND I Rusalka: Kateřina Jalovcová (Cizí kněžna), Balet Opery Národního divadla – foto: Pavel Hejný
Opera ND I Rusalka: Kateřina Jalovcová (Cizí kněžna), Balet Opery Národního divadla – foto: Pavel Hejný

Nowa „Rusałka” to istotnie nowa produkcja dla nowego człowieka. Komunikuje to nie tylko scenografia, zbudowana w oparciu o wspomniane fotoplansze, białe, ogromnie męczące dla oka światło LED (do niego jeszcze wrócimy) i umowne kostiumy (panny wodne na szczęście w stereotypowych, białych giezłach i z rozpuszczonymi włosami). Elementy świata ludzi reprezentują tu meble, które kiedy trafiają na scenę, to wydają się dobrane – pozornie – przypadkowo. One nie przemawiają do wyobraźni i nie rozdzielają wyraźnie rzeczywistości magicznej od scen, które osadzone są w tym, co realne.

Wytarty już, zmęczony koncept ludzkiej duszy jako świetlistej kuli, na którą Książę łowi Rusałkę, jest estetycznie ładny – jako jedna z niewielu rzeczy w tej po prostu brzydkiej – powiedzmy to otwarcie – inscenizacji opery. To za mało, aby mieć inne zdanie – światło, rażące, zjadliwe, najbardziej białe z dostępnych białych odcieni LED-owych żarówek i paneli, odziera wszystko z tajemnicy.

Mamy więc „Rusałkę” na stole chirurgicznym, w który zamienia się błyszcząca tafla jeziora.

Baśń odarta z tajemnicy

Scenografia to coś, z czym można by się spróbować pogodzić, gdybyśmy skupili się tylko na tym, że warto przekonać się do nowych wersji starych historii. Przecież współczesny widz – przyrośnięty do smartfona, żyjący w świecie białych LED-ów, dobrowolnie (czego nigdy nie zrozumiem) zapraszający to żrące, szpitalne światło do własnego domu, ma prawo w starym gmachu Teatru Narodowego w Pradze znaleźć coś dla siebie. Inaczej nie przyjdzie, odstraszony zapachem naftaliny wydostającym się wcale nie niepostrzeżenie nie tylko z garderoby.

Stereotyp. Jak szkodliwy – może pokazać nam to, że całość „Rusałki” jest bardzo dosłowna. To baśń odarta z tajemnicy. Opowieść o tragicznym konflikcie, o miłości, o seksie, o śmierci, podana tak, aby zrozumieli ludzie, którym trzeba tłumaczyć w poście na Instagramie, że to, iż mamy własne zdanie na jakiś temat nie oznacza, że odsądzamy od czci i wiary wszystkich myślących inaczej, jednocześnie przeklinając ich rodzinę do piątego pokolenia.

„Rusałka” wizualnie nie jest ciekawa. Nie zachwyca. Nie wciąga. Balet rekompensuje to, co ciężkostrawne – ale nie na tyle, aby móc się cieszyć spektaklem. Balet – współczesna przystawka do głównego dania, która w nowoczesnych inscenizacjach odgrywa zdecydowanie rosnącą rolę i nie zawsze z korzyścią dla dzieła. Tu – zdecydowanie na plus.

Tragizm historii, która rozgrywa się na scenie, wybrzmiewa w pełni w ostatnim akcie – oglądając ostatni akt jednak, jesteśmy już zmęczeni. Światłem, tańcem, chaosem.

Jesteśmy też zmęczeni niedostatkiem mistycyzmu, który przecież zawsze był nieodłączną częścią nie tylko „Rusałki” w wersji operowej, ale i wszystkich legend poświęconych tym słowiańskim, mitycznym istotom, które znamy. Otacza je aura mokrej, pachnącej szuwarami tajemnicy. Tu – szpitalna jasność zabiera wszystko oprócz grubo ciosanej dosłowności.

Opera ND I Rusalka: Aleš Briscein (Princ), Balet Opery Národního divadla – foto: Pavel Hejný
Opera ND I Rusalka: Aleš Briscein (Princ), Balet Opery Národního divadla – foto: Pavel Hejný

Czy to tak złe? Nie do końca

W przerwie między pierwszym a drugim aktem, nie wiedziałam co myśleć. W przerwie między drugim a trzecim, miałam już zdecydowanie ugruntowany pogląd. Jeśli nową „Rusałkę” coś ratuje, to jest to muzyka. Oczywiście, muzycznie ta opera jest wspaniała. Muzyka opowiada nam to, czego w tej inscenizacji nie pokazuje scenografia, czego nie wyrażają żadne wysiłki z zakresu aranżacji wizualnej.

Głosowo zdecydowanie najbardziej atrakcyjny jest Vodnik, czyli w dniu drugiej premiery, na której byłam – František Zahradníček. Tytułowa Rusalka, Alžběta Poláčková, słabnie w zderzeniu z orkiestrą. Ciekawą postacią jest Ježibaba, czyli Wiedźma, w którą wciela się Lucie Hilscherová. Mogła być bardziej dojrzała, mogła być głębsza, bardziej autentyczna. Nie było źle.

Cichym bohaterem jest Tomáš Netopil, dyrygent, który wydobywa z Dvořáka to, co powinno wybrzmieć w „Rusałce”, a czego nie widzimy na scenie. Dzięki niemu wiem, że wolałabym tylko tej opery wysłuchać – w radiu – i nie widzieć jej, po to, aby uruchomić wyobraźnię i sprawić, że muzyka wypełni się obrazem – symbolicznie bogatym, jak nawiązujące do słowiańskich legend dzieła malarzy z epoki, których w Pradze wcale nie brakuje.

„Rusałka” nie powstała w próżni. Powstała w konkretnym czasie, który bogaty był w swój ładunek wizualny, symboliczny, emocjonalny, polityczny. W próżnię jednak – jak w kosmos – wystrzeliwuje ją nowa aranżacja. W próżni nie ma zrozumienia dla metafory i tajemnicy. Są za to oświetlone LED-ami kadry, które na Instagramie zbierają lajki.

Nowy teatr dla nowego człowieka.

Fotografie: Teatr Narodowy w Pradze


Kategorie:


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *