Wounded, but happy to embrace
the same another day another place
Deleyaman, Moon
***
Większość tego o czym myślę, koncentruje się wokół wolności. To przychodzi łatwo: wieczór, mgła osiadająca na polach, przeddzień jesieni – doskonale przejrzała bogactwem zapachów i barw pora, która wręcz prowokuje. I jeszcze ta doskonała przestrzeń, wysoka i obszerna, w której przy odrobinie szczęścia można by zwariować z pustki.
W życiu człowieka jest bardzo dużo rzeczy, które można robić przez wieczność. Przez wieczność, to znaczy do wyczerpania zapasów siły do wędrówek, poszukiwań, ale też ucieczek, niemiłości i innych rzeczy, które od czasu do czasu powodują odczuwanie jakichś wrażeń, zwykłe spięcia na synapsach. Jeśli jednak wieczność polega na przesuwaniu się przez czas, musi być bardzo smutna.
– Nie wiem, dokąd dalej. Przecież nie ma żadnych granic. Nigdzie nie trzeba wracać.
– To wygląda na takie destrukcyjne palenie mostów.
***
Żeby spalić mosty, trzeba wiedzieć, że są na tyle istotne, że dokądś prowadzą.
Żeby uciekać, trzeba obawiać się czegoś, co podąża za nami na tyle szybko, że nawet stanie w miejscu nie jest już bezpieczne.
Żeby być wolnym – pozornie to wszystko ma sens. Ale nie.
Nie – bo wolność to raczej budowanie, stwarzanie. Bo wolnym jest się przede wszystkim „do czegoś”, a nie „od czegoś”. Dopóki tego nie rozumiem, życie polega przede wszystkim na unikaniu przykrości – ale to też do niczego nie prowadzi.
***
Palenie mostów nie jest wolnością.
Jest doskonałą formą ucieczki. Jest intensywnością, która zapewnia bezpieczeństwo – wiecznie nowe miejsca, nowe tożsamości, taka inflacja życia.
Urocze i niegasnące zaczynanie od nowa z zachowaniem zasady nie mówienia „będzie dobrze”. Bo nigdy nie jest.
Wolnością jest przerzucenie – wybudowanie – stworzenie mostu tam, gdzie zawsze chciało się pójść, ale nikt nie pomyślał nawet o kładce.
Są miejsca, do których się jeździ.
Są też miejsca, do których się wraca.
***
Widzisz ten ugór pod lasem…?