Książki

„Niezbędnik ateisty”. O łapaniu oddechu, kiedy duszno

„Po tysiącu lat mieszkaniec Polski szukając pokarmu duchowego, natyka się na rumowisko pokruszonych złudzeń i albo ma katolicyzm, albo nie ma nic”

– Czesław Miłosz

Tomik rozmów Piotra Szumlewicza zaczynam czytać dokładnie pięć dni przed dziesiątą rocznicą jego wydania (wyszedł 5 maja 2010 roku). O ateizmie opowiadają w nim m.in. filozof i socjolog Zygmunt Bauman, posłanka Wanda Nowicka, publicystka i feministka Kinga Dunin, obecnie kandydujący na prezydenta Robert Biedroń, czy felietonistka Agnieszka Graff. Gwiazda wielu z jego rozmówców i rozmówczyń po dziesięciu latach od wydania książki przygasła. Dla innych czas blasku, jak się wydaje, nadszedł dopiero niedawno – sama książka natomiast w maju 2020 roku zadziwiająco dobrze się broni i łapię się na tym, że wydano ją zbyt wcześnie – bo przydałaby się w Polsce dzisiaj. Dlaczego?

Otóż zabawnie i trochę cynicznie czyta mi się, jak we wstępie do wydanego dziesięć lat temu „Niezbędnika…” prof. Magdalena Środa mówi o tym, że polska przestrzeń publiczna zdominowana jest przez religię i jej język oraz symbolikę. Szanowna Pani – wówczas nie wiedziała Pani jeszcze, co będzie w roku 2020. Nie śniło się to ani Pani, ani innym filozofom, prawnikom, socjologom, politykom i publicystom wypowiadającym się dla Szumlewicza w tej książce.

Rozmówczynie i rozmówcy Szumlewicza słusznie zwracają uwagę w wielu swoich wypowiedziach, że ateizm jest w Polsce postrzegany jako postawa „bardzo radykalna”, ale i odszczepieńcza, nienaturalna, obrazoburcza. Może to dlatego, że religijność jako taka, rozumiana w wymiarze chrześcijańskim, zajęła praktycznie całość dyskursu o moralności, a jednocześnie nasączyła sobą przestrzeń publiczną – języka religijnego używamy dziś w polityce, obrzucamy się nim w dyskusjach światopoglądowych, coraz częściej trafia do treści stanowionego w naszym kraju prawa. Jak to pisze red. Szumlewicz: „zgodnie z dominującym w Polsce wyobrażeniem, ateiści nie istnieją”. A jeśli ktoś twierdzi, że ateistą jest, to zaraz zostanie mu wytłumaczone, że tak naprawdę wierzy, lecz o tym nie wie, lub też jeszcze bawi się w udawanie, bo chce się wyróżnić.

W ciekawej rozmowie Agnieszka Graff dziesięć lat temu wyraziła to, co potrzebuje głośno wybrzmieć dzisiaj – kiedy Polską rządzi ultrakonserwatywne ugrupowanie zaprzyjaźnione z rozmaitymi organizacjami, aktywnie pochwalające „happeningi” polegające na zakładaniu w kraju „Stref wolnych od LGBT”. Graff mówi bowiem o tym, że patriarchat i nierówne traktowanie kobiet są zakorzenione w większości religii, które taki stan rzeczy sankcjonują jako naturalny.

„W Polsce w doktrynie katolickiej bardzo potężny jest antyfeminizm” – mówi Graff. „Kobieta jest grzeszna, bierna, mało refleksyjna, predestynowana jedynie do życia domowego. Mężczyźni to aktywna część ludzkości” – zwraca uwagę i podkreśla, że istotnym elementem religijności naszego kraju jest brak możliwości świadomego wyboru tego, jak będzie wyglądało nasze życie. Predestynacja sprawia, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni są uwięzieni w swoich rolach, które przypieczętowuje rodzina – rozumiana autorytarnie, gloryfikująca posłuszeństwo (żony wobec męża i dzieci wobec ojca) jako największą cnotę.

Zadziwił mnie Mariusz Agnosiewicz, którego niezachwiana wiara w modernizację kraju i ozdrowieńcze działanie internetu jako narzędzia edukacyjnego dostępnego dla szerokich kół z perspektywy minionej dekady kompletnie się nie sprawdziły. Nie dość, że poszliśmy w zupełnie odwrotnym kierunku, to jeszcze nowe technologie obecnie służą nam raczej do niszczenia demokracji i degradowania wszystkiego, co rozumieliśmy pod pojęciem społeczeństwa obywatelskiego i dyskursu. Oprócz tego, że w internecie wciąż można znaleźć interesujące pod względem intelektualnym miejsca, to jednak jako cyfrowy kaganek oświaty w kwestiach dotyczących religijności nie sprawdził się on w ogóle. Dobrym przykładem jest portal Racjonalista samego Agnosiewicza – niegdyś bardzo żywy, obfitujący w ciekawe dyskusje i propozycje refleksji, dziś – zdychający w kącie i nierzadko prezentujący bardzo dziwne treści. Mariuszu, Redaktorze – jeśli to czytasz, proszę, wróć swoje internetowe poletko na dobrą drogę, ja i wielu innych dawnych odbiorców tęsknimy!

Robert Biedroń, który z lidera Kampanii Przeciw Homofobii przekształcił się w posła na Sejm, prezydenta Miasta Słupska, eurodeputowanego, by ostatecznie stać się kandydatem na urząd prezydenta RP, twierdzi w rozmowie z Szumlewiczem, że „media włączają się w katolicką normatywność”. To chyba obserwacja, która dziś powinna stanowić szczególnie szerokie pole do refleksji – bo media kształtują język i świadomość dzięki internetowi na bardzo szeroką skalę. Biedroń słusznie wytyka, że w ustawie o radiofonii i telewizji zapisane jest poszanowanie wartości chrześcijańskich i ich de facto utożsamienie z uniwersalnym systemem etyki (np. art. 4 ust. 10 pkt. a ustawy z 1992 r. dostępnej tutaj). „Brakuje miejsca dla poglądów innych niż katolickie” – mówi, komentując stan polskiej sfery publicznej AD 2010. „Od razu wówczas pojawiają się zarzuty relatywizmu moralnego, kultury śmierci i wartości obcych naszej cywilizacji” – dodaje. Ja od siebie dopiszę, że nie zdziwię się, jeśli takie same pojawią się gdzieś w komentarzach do tego tekstu. Zdaniem Biedronia, Kościół w Polsce wygrał walkę o przejęcie języka i nacechowanie go swoim rozumieniem wartości. Zgadzam się. Zwroty takie, jak „normalność”, „normalna rodzina”, „normalna Polska”, „normalna kobieta” mają dziś jeden, określony i niestety niezbyt uniwersalny sens. I bardzo często służą do dyskryminacji oraz wzmacniania podziałów społecznych.

Ciekawym głosem w książce Szumlewicza jest Krzysztof Teodor Toeplitz, dziennikarz i publicysta, którego dorobek jest dziś w Polsce dość zapomniany (a szkoda). Toeplitz nie doczekał wydania książki – zmarł w marcu 2010 roku. Jako jedyny rozmówca redaktora „Niezbędnika…” podjął temat religii widzianej przez pryzmat psychologii społecznej, a także koniunkturalizmu osób publicznych – polityków czy ludzi estrady, którzy swoje przywiązanie do wiary lubią prezentować w blasku fleszy i uważnym spojrzeniu kamer.

Symptomatyczne jest wspomnienie Toeplitza z czasów upadającej komuny, kiedy nagle wiele publicznie przyznających się wcześniej do ateizmu osób „doznawało olśnienia” i zaczynało gorliwie uczęszczać na nabożeństwa – wszak zmieniły się czasy, rewolucja 1989 roku odbyła się przy ogromnym udziale Kościoła, a po niej trzeba było się jakoś odnaleźć i dalej zarabiać na życie.

Nie ma zjawiska, którego „Niezbędnik…” nie ilustrowałby adekwatnie, gdy myślę o dzisiejszych czasach. Z perspektywy dziesięciu lat wiele się zmieniło – chyba jednak w niespodziewanym dla wielu rozmówców Szumlewicza kierunku. Nad książką można roześmiać się lub zapłakać. I podsumowując krótko powiem Wam, że obie reakcje są tak samo adekwatne. Zwłaszcza, gdy jest się świeżo po przeczytaniu gazety lub wysłuchaniu najnowszych informacji z kraju, Anno Domini 2020.

„Niezbędnik ateisty”, wyd. Czarna Owca, 2010.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *