Na samym początku chciałabym przeprosić za to, że Was rozczarowałam i jednak zaangażowałam się w dyskusję, która przewala się od ubiegłego czwartku przez nasz kraj. Uznałam, że wszystkie swoje pretensje do tego, jak działa w Polsce demokracja i jak bardzo jest to zgniły wewnętrznie oraz niedojrzały system mogę zgłaszać później – jak już się uporamy z tym, czy przynależymy do cywilizowanego świata, w którym prawa człowieka są respektowane, czy też jednak mamy głęboko wschodnie standardy.
Przyzwolenie
Kiedy kończę pracę, zazwyczaj jestem całkowicie wyprana z emocji. Przez cały dzień treść przelewa się przez mój umysł swobodnie, tylko w wyjątkowych momentach obciążając go osadem, do którego będzie trzeba wrócić – ostrożnie przeanalizować informacje, zeskrobać resztki nieistotnych, edytorskich wstawek w trakcie mielenia. Taka robota. Taki urok pracy rzemieślnika przygotowującego codzienny serwis informacyjny.
Okruchy Kina #3: Wszystkie poranki świata
Nie wiem, jak pisać o filmie. Ostatni raz robiłam to pięć lat temu. Nie jestem krytyczką. Nie rozpoznaję twarzy znanych współcześnie aktorek i aktorów. Nie poruszam się w kinowym uniwersum, przerażona wszechwładzą multipleksów i odwrotem kin studyjnych, w których tak swobodnie i dobrze czułam się w początkach liceum, choć niekiedy trzeba było siedzieć cały seans w płaszczu. Nie sądziłam, że do pisania o płynnych obrazach kiedykolwiek powrócę – aż do wieczora, w którym obejrzałam „Wszystkie poranki świata” (Tous les Matins du Monde) Alaina Corneau.