„Działo się to w latach 1945–46 w Bieszczadach, w górzystym zakątku Polski, gdzie wojna zniszczyła wszystko – miasta, wsie, mosty i drogi. Do odbudowy zgliszcz i ruin kraj potrzebował drzewa – drzewa, którego nie było czym wozić i ludzi, których nie było skąd wziąć. Jest to opowieść o złym czasie, złych drogach, złych samochodach i o ludziach, których nie da się określić jednym słowem”. Tak zaczyna się Baza ludzi umarłych – film Czesława Petelskiego z 1958 r.
Obejrzałam go, bo zdjęcia do Bazy ludzi umarłych realizowane były w Górach Złotych – nieodległym od mojego obecnego miejsca zamieszkania regionie, który mnie fascynuje swoją dzikością, pięknem przyrody i surowością życia, które trwa tam pomimo wszelkich niedogodności.
To nie Petelski miał go nakręcić, ale Marek Hłasko razem z Andrzejem Wajdą. Hłasko jednak sprzedał scenariusz filmu bez wiedzy Wajdy zespołowi „Studio”, którym kierował Aleksander Ford. Jak pisze prof. Jerzy Eisler z warszawskiego IPN, Realizacją zajął się Petelski, który wprowadził w tekście zmiany nieprzyjmowalne dla Hłaski. Film, który początkowo miał nosić tytuł Następny do raju został finalnie Bazą ludzi umarłych, a Hłasko poprosił o usunięcie jego nazwiska z napisów, nie zgadzając się ze zmianami. Literat stał się również persona non grata w komunistycznej ojczyźnie – po wydaniu we Francji powieści, która stała się podstawą dla scenariusza, pozostał w Paryżu i realnie nie miał dokąd już wracać.
Mroczna zima człowieczeństwa
„Dziewiątka”, „Apostoł”, „Orsaczek”, „Warszawiak” i „Partyzant” to mężczyźni bez imion, za to z przeszłością sprawiającą, że są poza prawem młodej, lecz już dobrze ukorzenionej PRL, skazani na wieczną tułaczkę i robotę w „firmie” zbierającej podobnych im życiowych rozbitków.
„Firma” to przedsiębiorstwo, które obsługuje transport drewna leśnego. To jedyny – oprócz rozsypujących się ciężarówek – środek transportu, który może przybliżyć każdego z nich do nieba, lub do miasta, które jest jak niebo i do którego każdy chciałby powrócić.
Częściej jednak niż powroty do miasta w ich życiu pojawia się śmierć. Jest tuż za rogiem. Przemyka pomiędzy drzewami. Mruga ślicznym okiem Wandy – żony Stefana Zabawy, którego przysłała partia, by wziął mężczyzn w górskiej „Bazie umarłych” w karby i sprawił, by nie opuścili swojego stanowiska pracy, zanim przysłane zostaną tam nowe samochody.
Wanda jest archetypem kusicielki, ucieleśnieniem mitu o nieszczęściu, jakie przynosi kobieca obecność na okręcie pokonującym wzburzone morze, a ostatecznie – interesowną, nastawioną jedynie na własną korzyść jednostką, uosobieniem zepsucia, które nie tylko doprowadza do własnej zguby, co ściąga nieszczęście na każdego, z kim tylko Wanda wejdzie w bliższą więź.
Następny w kolejce do raju
Śmierć łączy wszystkich i po każdego przychodzi. Przypomina o ludzkim losie, o bezcelowości planowania życia, które system skazał na przemiał. Oczywiście, że w swoich czasach film interpretowany musiał być inaczej – śmierć spotykała tych, którzy chcieli wykazać się niesubordynacją i wyłamać z przymusowej solidarności leśnej grupy.
Wyjątkiem jest „Apostoł”, do którego śmierć przychodzi najpierw pod postacią czaszki wpadającej do kotła z gorącą zupą, a później zastaje go jak innych – w lesie, gdzie wola ratowania życia współtowarzysza to za mało, aby odwrócić los, tragiczny jak w greckiej sztuce.
Śmierć „Apostoła” jest przełomem. Momentem, w którym wrogość ustępuje tragicznemu braterstwu i świadomości, że od wspólnego losu nie ma ucieczki. Dopiero wówczas możliwa jest zmiana.
Nadjeżdżają nowe samochody.
Ciemny film na ciemne czasy
Baza ludzi umarłych to dla mnie film bardzo aktualny. Żyjemy w czasach praktycznego rozpadu więzi społecznych, ubiegły rok okazał się tym, w którym odłożyłam całkowicie na bok rozważania o możliwości przywrócenia ich na drodze myślenia wspólnotowego czy poszukiwania punktów stycznych łączących nas wszystkich ze sobą, choćby w myśleniu o przestrzeni publicznej czy przyszłości kraju.
Rozkład stał się faktem.
Zdecydowana większość z nas, jeśli gra, to wyłącznie na siebie. Ci, którzy nie grają, pogrążają się w tym co immanentne, wyruszają na wewnętrzną emigrację, z której nie zawsze musi być jakiś powrót.
Mroczny, tragiczny obraz Petelskiego to doskonała metafora czasów, w których jesteśmy – albo i „ciemnej nocy duszy” św. Augustyna.
Bohaterowie filmu, jak przystało na opowieść przepełnioną duchem socjalizmu, doczekują świtu.
Obyśmy i my wszyscy go doczekali.
Zdjęcie w nagłówku posta to kadr z planu filmowego Bazy ludzi umarłych, pochodzi ze strony Fototeka. Wszelkie prawa do obrazu przynależą do ich aktualnych dysponentów.
30.12.2023
Obejżałem dziś ów film. Cóż, rozkład więzi hmm.. Oto właśnie chodzi! Z atomizowanym społeczeństwem łatwiej rządzić. Rządzić, elicie nie identyfikującej się z nami, mającej swe korzenie w czasach początków PRL. Incydent w Sejmie z Hanuką, tylko to dobitnie potwierdza.
Pozdrawiam