And I’d choose you;
in a hundred lifetimes, in a hundred worlds, in any version of reality,
I’d find you and I’d choose you.
– the chaos of stars
Nie wiem, co to jest miłość… Ale słyszałam, że w Japonii oznacza ona całkowite oddanie, zawierzenie siebie, podarunek z własnego życia składany w ręce drugiego człowieka. Podobno, symbolicznie, najmocniej wyraża się w momencie, gdy mężczyzna ofiarowuje kobiecie liść miłorzębu.
Nie wiem, co to jest miłość. Wydaje mi się jednak, że nie jest akceptacją. Akceptacja to ułomność – głęboko zakorzeniona świadomość niedostatku, nieadekwatności – skrywanej, nawarstwionej gdzieś w zakamarkach duszy. Akceptując człowieka pokonuję swoje zastrzeżenia – wiedząc, że nie zmienię tego, wobec czego istnieją. Akceptując odrzucam pewne części Innego. Neguję, odsuwam, oceniam więc – a miłość nie zna ocen. I nie zna negacji.
Bo miłość musi być przyjęciem człowieka w swój świat. Wolnym od akceptacji, chęci zmiany, wyrzeźbienia go na obraz własnych wizji, marzeń i planów. Chcąc zmieniać nie kocham – odbieram wolność. Wolność do spełnienia, wewnętrznej spójności i tożsamości. Miłość bez wolności nie istnieje – chyba dlatego, że jest jej najdoskonalszą formą. I najpiękniejszym wyrazem. Kochając dajemy wolność. Do współ-bycia. Współ-widzenia. Współ-przeżywania. Odbijania się w źrenicach drugiego człowieka… i do odejścia. Odbierając wolność – łamiemy ukochany kręgosłup. Zmieniając zaś – popadamy w najbardziej wyrafinowaną formę przemocy.
Nie wiem, co to jest miłość. Podejrzewam jednak, że musi to być ta niezmierna czułość, wrażliwość i otwartość wobec Innego. Cierpliwość do przyjęcia zmokniętego, poszukującego siebie przez noc człowieka, który wybiega w las i wraca dopiero przed świtem. Cierpliwość, tak – gotowość bardziej. Do wspólnego przetrwania sztormów, burz i ciemności, w których czasami nie sposób pamiętać, jak ma się na imię.
Nie wiem, co to jest miłość. I może dzięki tej niewiedzy – brakowi definicji i niedookreśleniu – udało mi się zbudować na niej świat.