Społeczeństwo to surowa matka. Nikogo nie kocha. Stawia tylko wymagania i rzadko nagradza.
– Johanna Holmström Wyspa Dusz
***
Kristina utopiła własne dzieci. Wiecznie przemęczona, niedospana, oszalała ze zmęczenia kobieta po prostu oddała je wodzie. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła – zapadła się w sobie. Tak właśnie trafiła na wyspę, na której znajduje się żeński szpital dla obłąkanych, z którego wychodzi się jedynie na cmentarz znajdujący się przy pobliskim kościele.
Elli została niesłusznie oskarżona o szereg przestępstw, których dokonała nie ona, a jej chłopak – młody, pociągający fizycznie mężczyzna z błyskiem w czarnych oczach, który w ostatniej chwili nie zawahał się, by uciec, a siedemnastoletnią dziewczynę zostawić na pastwę śledczych, nieskorych do dochodzenia prawdy.
W szpitalu na wyspie kobiet jest więcej. Nie wszystkie trafiły tam dlatego, że są chore psychicznie. W końcu XIX wieku, gdy do szpitala trafiła Kristina, choroba psychiczna diagnozowana jest uznaniowo. W czasach Elli – zaledwie kilkadziesiąt lat później – kobieca histeria, psychopatia i zaburzenia depresyjno-maniakalne służą tłumaczeniu niezgody jednostki na dopasowanie się do społecznych oczekiwań i „odstawanie” od ogólnoprzyjętych wzorców.
***
Książka Johanny Homström to opowieść o tym, co do tej pory najczęściej było pokrywane grubą warstwą milczenia. W czasie, w którym osadzona jest akcja powieści, do znalezienia się pacjentki w szpitalu najczęściej przyczyniali się krewni. Rodzina – podstawowa komórka społeczna – to główny wyznacznik tego, co wypada, a co nie. Co jest normalne, a co stanowi od normy odstępstwo, a zatem – zagrożenie dla powszechnie przyjętego porządku.
Wyspa – miejsce odosobnienia, to lokalizacja, w której odszczepione od zdrowej tkanki społecznej Inne – wariatki, schizofreniczki, psychopatki, żyjące w malignie paranoiczki, a także głodzące się na śmierć z rozpaczy cierpiące w depresji kobiety i staruszki z demencją nie będą nikomu przeszkadzały. Choć w szpitalu na Wyspie Dusz nie stosuje się już terapii znanych z historii psychiatrii w XVII i XVIII wieku – często polegającej na biczowaniu, polewaniu zimną wodą i zmuszaniu do niegodziwości względem własnego organizmu, przyczyn chorób psychicznych wciąż upatruje się w nieprawidłowej budowie czaszki, a w latach ’30 XX wieku – w nieczystości rasowej.
***
Wyspa Dusz to powieść, w której znalazłam odbicie wielu mechanizmów rządzących dzisiejszym światem. Silna stereotypizacja. Strach przed indywidualnością, obcością umysłów ludzi, którzy żyją inaczej, niż większość społeczeństwa. Niezrozumienie i brak akceptacji dla tych, którzy nie widzą swojego życia w zgodzie z obowiązującymi wzorcami zachowań, emocji i reakcji na świat.
Szpital psychiatryczny dla kobiet na osamotnionej wyspie, gdzieś na skraju Finlandii, oddalony od jakiejkolwiek cywilizacji o dwie godziny podróży promem, dla wielu pacjentek okazał się jedynym miejscem, w którym mogły być sobą, mogły być normalne i nie były piętnowane przez społeczeństwo.
***
Książka młodej – urodzonej w 1981 roku autorki – to dla mnie także miłe zaskoczenie ostatnich dni, bo literacko Wyspa Dusz wyróżnia się na tle pozycji, które ukazują się na polskim rynku w ostatnim czasie. Mam wrażenie, że ogromną rolę odegrała tu postać tłumaczki. Justyna Czechowska ma ogromne doświadczenie w tłumaczeniu literatury skandynawskiej, jest także literaturoznawczynią. Przekład z kolei jest czynnikiem, który może całkowicie zmienić odbiór czytanego tekstu. Widzę, że Polska ma problem z tłumaczami, liczba dobrych przekładów stale zmniejsza się, a język, którym tłumaczone są często wymagające w oryginale pozycje, pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Wyspa Dusz w naszym kraju ukazała się nakładem wydawnictwa Sonia Draga, a ja przeczytałam ją w ramach usługi Legimi (kilka lat temu nie byłam do niej przekonana, ale serwis rozwija się świetnie i całkowicie wyczerpuje moje zapotrzebowanie na beletrystykę).