Położony na stromej, morenowej skarpie Wojskowy Cmentarz Francuski znajduje się zaledwie kilka kilometrów od centrum miasta. Ukryty wśród drzew, skromny, nieoznaczony na turystycznych trasach, stanowi miejsce spoczynku francuskich żołnierzy, którzy polegli na ziemiach polskich w czasie I i II wojny światowej. Kiedy rozpoczęto jego budowę – jeszcze w latach ’40, o czym niewielu odwiedzających wie, natrafiono jednak na znacznie starsze szczątki i odkryto na tym terenie mogiłę z czasów wojen napoleońskich. Dziwne to w Gdańsku zdarzają się zbiegi okoliczności.
Cmentarz, który otwarto w 1961 roku, to obecnie około 1500 grobów. Formalnie opiekuje się nimi ambasada francuska w Warszawie. W 1967 roku wizytę na nim złożył Charles de Gaulle, w 1989 roku zaś – Francois Mitterand.
Białe krzyże, które wyrastają tu z ziemi, ustawione równo i niezwykle blisko siebie, dzielą na dwie części zaskakująco płaską, dwuhektarową łąkę. Idąc wśród grobów można natrafić na bezimienne mogiły, w których najczęściej pochowano szczątki żołnierzy francuskich z czasów Wielkiej Wojny. Spoczęli tu również walczący w II wojnie światowej, a także jeńcy wojenni i cywile; wśród nich kobiety i dzieci.
Cmentarz to także groby muzułmańskie. Stele wyróżniają się z morza krzyży przypominając, że wielokulturowość była wpisana w historię Francji o wiele wcześniej, niż może się to wydawać na podstawie obserwacji dzisiejszej retoryki w mediach, niezależnie od usytuowania po którejkolwiek stronie politycznej czy światopoglądowej barykady.
Warto też przy tym pamiętać, że i relacje z Francją odegrały ważną rolę w historii Gdańska, ale i Polski – a gdański cmentarz to największa tego rodzaju nekropolia poza granicami Francji. Wiele można dowiedzieć się ze spaceru po nim, wiele wynieść z tych skrawków historii zapisanej tu mimowolnie przez żywych. Grób, na którym znajduję zdjęcie poległego ojca trzymającego na kolanach małego synka (który trafił tu, do Gdańska, gdy dorósł – i odnalazł mogiłę rodzica dopiero dziesięć lat temu, w 2008 roku). Krzyż, o który opierają się sztuczne, choć nie tak dawno temu postawione tu kwiaty. I poziomkowy krzak, pewnie zasadzony kiedyś z rozmysłem przy grobie kogoś bliskiego przez tych, co pozostali.
Wojna odbiera życie wszystkim – bez względu na wyznanie, płeć, wiek, kraj pochodzenia. Dlatego nie mogę zrozumieć, co kieruje ludźmi, którzy pojawiają się tam, by zerwać tabliczki z imionami i nazwiskami poległych z białych, skromnych krzyży. Czytając tekst o tym zdarzeniu – nie pierwszym i nie ostatnim, ale odnotowanym dwa lata temu w Dzienniku Bałtyckim zastanawiam się, jakie motywacje rządzą ludźmi, którzy porywają się na niszczenie pamięci? Przejawem jakiej słabości, jakiej bezradności wobec świata musi być porywanie się na historię?
Cmentarze, pomniki mają to do siebie, że mówią o zdarzeniach z przeszłości nawet wówczas, gdy nikt nie chce słuchać i wiedzieć. Nawet, jeśli znajdują się w miejscu, które cechuje nadzwyczajna w Europie zdolność do częstego znikania z mapy.