Koncerty, które dzieją się w środku tygodnia, są specyficzne. Wyrywają z rutyny, są wielkim wydarzeniem – a jednocześnie zbudowane są tak, aby nie zmęczyć zanadto, bo przecież w kolejnym dniu również jest praca. Taki był listopadowy koncert w Rudolfinum, podczas którego Giovanni Antonini prowadził orkiestrę Czeskiej Filharmonii oraz zespół Czeskich Młodych Filharmoników.
Piszę o nim dopiero teraz – gdy przebrzmiał już zachwyt nad noworocznym koncertem wiedeńskim – bo wykonanie, którego słuchałam 29 listopada, a które dzień później wybrzmiało jeszcze raz i zarejestrowane zostało na YouTube, to doskonała alternatywa dla programu z Wiednia.
Warto wspomnieć, że koncerty wiedeńskie mają swoją niezbyt chwalebną (delikatnie rzecz ujmując) historię – o czym w swoim podkaście opowiadał Mateusz Ciupka (Szafa Melomana), który poruszył ten temat w październiku ubiegłego roku. Dwuczęściowej audycji posłuchacie tutaj i tutaj. Sama przez wiele lat transmisję z Wiednia chętnie oglądałam – moje przywiązanie do koncertów noworocznych jednak w dużej mierze było wyrazem związku z pewną tradycją, bo nie przepadam za Straussami. Ostatecznie, czar prysł całkowicie podczas pierwszego koncertu pandemicznego. Nigdy później już do Wiedeńskich Filharmoników nie wróciłam.
Zwykły program
Koncert, o którym chciałam Wam dziś opowiedzieć, to odtrutka na Straussów i noworoczny patos. To program zwykły, który jest doskonałym rozwiązaniem na środek tygodnia, na czas, kiedy nie mamy siły się niczym zachwycać. Zupełnie jak w początku kolejnego roku wojny za wschodnią granicą Polski, jak i roku, który wielu z nas zaczyna w chorobie (pandemia nigdy się nie skończyła).
Mamy tu Haydna, którego nigdy nie lubiłam. Jest Vivaldi, którego śladów szukałam w Wenecji i którego ogromnie lubię. Jest Gluck. Wydawać się może, że to zwykła sztampa. Giovanni Antonini wie jednak, jak szybko wyprowadzić z błędu.
Może to fakt, iż koncert z 29. listopada był moim pierwszym koncertem po przeprowadzce do Pragi, a może faktyczne mistrzostwo Antoniniego sprawiły, że ten wieczór przypomniał mi, co to znaczy cieszyć się muzyką. Dawno tego nie czułam.
Antonini przełamuje stereotypowe wyobrażenie na temat programu tego koncertu, pokazując, że nawet z nudnego Haydna można wydobyć sporo indywidualności. Ta muzyka jest ultrakonserwatywna – a mimo wszystko okazuje się, iż jest w niej jeszcze przestrzeń na ekspresję.
Dwie twarze
Fantastycznie słucha się Czeskich Młodych Filharmoników, którzy świetnie współpracują z dyrygentem – a może to on z nimi? Antonini z pełnią ekspresji, w koszuli wyciągniętej na spodnie, znakomicie nawiązuje kontakt z orkiestrą i zdaje się, że nigdy jeszcze nie słyszałam Haydna, który by był tak ciekawy.
Gwiazdą jest jednak Josef Špaček – wirtuoz skrzypiec, którego “Grosso Mogul” Vivaldiego onieśmiela, bawi, fascynuje, zdumiewa a jednocześnie przykuwa uwagę do najdrobniejszych detali. To talent połączony z ogromną pracowitością i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słuchając Špačka zaczynam kwestionować to, co wiem o ludzkich możliwościach.
Po przerwie Antonini wraca przebrany, ma na sobie frak – wchodzi też „dorosła” orkiestra, Czescy Filharmonicy, którzy grają Glucka i Haydna. To już inne emocje, to inne spektrum wrażliwości, która po Vivaldim w wykonaniu Josefa Špačka może wydać się nużąca – ale bez niej nie bylibyśmy w stanie docenić pracy skrzypka. I znów – indywidualność tam, gdzie zazwyczaj jej nie ma, w suicie z „Don Juana” zwłaszcza, bo to dorosły balet – ciężki, treściwy, który zmusza do podążania za tym, co jest napisane i nie pozwala na wiele.
Koncert kończy się Haydnem – mam wrażenie, że mogłabym jeszcze go słuchać. Jeszcze tu zostać. To nie jest jednak wieczór na bisy. To zwykły program mistrza Antoniniego, zwykły program na zwykły dzień, z którego da się wycisnąć o wiele więcej, niż nam się wydaje.
Raz jeszcze zachęcam – posłuchajcie tej muzyki w pierwszych dniach nowego roku. Z nim też da się zrobić bardzo dużo – choć po ostatnich latach niekoniecznie mamy nadzieję na wiele.
1 thought on “Zamiast koncertu z Wiednia. Zwykły program mistrza Antoniniego”