Nie opublikowałam tego tekstu w dzień, kiedy dowiedzieliśmy się, że Ewa Wanat nie żyje. Nie ścigam się na newsa – bo jej odejście to nie news. Wiedzieliśmy, że ten moment przyjdzie. Mógł przyjść w każdej chwili – i kolektywnie chcieliśmy, żeby przyszedł jak najpóźniej.
Mój pierwszy kontakt z Ewą Wanat to Radio TOK FM. Była jego redaktorką naczelną, nie rozumiałam, kiedy z tej funkcji odeszła. Była i jest dla mnie twarzą tej rozgłośni, która nigdy już nie była tak dobra, jak za jej czasów. Była też zasadniczym i przytomnym głosem w czasach, w których trzeba było zachować zdrowy osąd rzeczywistości, bo w Polsce rodził się duopol partyjny, a intelektualna uczciwość powoli odchodziła do lamusa jako coś niemodnego, a na pewno stanowiącego przeszkodę w wielkiej i świętej wojnie wszystkich ze wszystkimi o wszystko.
Kiedy studiowałam filozofię, doskonale wiedziałam, że chciałabym iść w kierunku dziennikarstwa. Nie wahałam się zanadto – zdając sobie sprawę, że nie przebiję się raczej przez realia kariery akademickiej, bądź też się w nich zamęczę. Dziennikarstwo było świadomym wyborem. Nie newsowe – nie. Nigdy nie chciałam być reporterką polityczną, chociaż przez chwilę to robiłam. Nie chciałam też biegać z mikrofonem i kamerą po mieście i zbierać wypowiedzi osób publicznych, które wartości nabierają jedynie w czasie – średnio raz na kadencję, tuż przed wyborami. Chciałam zająć się dziennikarstwem problemowym. Pisać (nie wiedziałam jeszcze, że będę też pracować z głosem) o czymś.
Ewa Wanat była osobą, która pokazała mi, jak to się robi. Była dociekliwa, bezkompromisowa, zdecydowana. Tak, wszyscy to już napisali – to była odważna kobieta. Należy to powtarzać do znudzenia – bo odwaga jest cnotą. Mylona często z bezczelnością – jest ogromną wartością i cechą, która nie zdarza się w każdym człowieku. Ja też jestem odważna – i to jest jedyna dobra rzecz, jaką umiem o sobie powiedzieć. Nauczyłam się tego właśnie od Ewy – a obok niej, od Tomasza Polaka i Beaty Anny Polak, których ogromnie cenię i którzy w dużej mierze ukształtowali mnie intelektualnie.
Odwaga w zadawaniu pytań, w nazywaniu rzeczy po imieniu – często w sposób, który w patriarchalnym polskim społeczeństwie przedstawiany był jako agresywny, prowokacyjny – to wyróżnik dziennikarstwa Ewy, które ogromnie ceniłam, do samego końca. Nie lukrowała rzeczywistości. Nie stawiała siebie w centrum. Była wciąż czujnym, wrażliwym na rzeczywistość okiem, któremu nic nie przesłoniło zdolności koncentracji na tym, co istotne.
Bezlitośnie piętnowała polskie przywary. Otwarcie mówiła o tym, jak szkodliwy jest mariaż władzy z Kościołem – niezależnie od tego, czy to Kościół toruński, czy łagiewnicki. Wskazywała na hipokryzję, obłudę, zaprzaństwo, dziadostwo. Nienawidziła ich. Wygnały ją do Berlina. Do tego, co wszyscy uważaliśmy przez tyle lat za lepszy świat, choć nie pozbawiony problemów. Myślę, że Ewa nie rozumiała, dlaczego w pewnym momencie w mediach społecznościowych zabrakło przestrzeni na rozmowy i wymiany poglądów. Ja też pamiętam je jako nieco inną rzeczywistość, która w pewnym momencie rozpłynęła się bez śladu.
Wreszcie – nikt nie zrobił tyle dla edukacji seksualnej szerokich kół, co Ewa. W Radiu TOK FM nie tylko była naczelną – prowadziła też audycję „Kochaj się długo i zdrowo” z doktorem Andrzejem Depko, seksuologiem. To najlepsza audycja o seksie, jaka kiedykolwiek była emitowana na polskich falach radiowych. Myślę, że pomocna dla tysięcy ludzi. Zarówno tych, którzy mieli odwagę zadzwonić i zadać pytanie, jak i tych, którzy jak ja – z wypiekami na twarzy słuchali o problemach innych słuchaczy i słuchaczek, niejednokrotnie odnajdując w nich własne odbicie. To właśnie z tej audycji dowiedziałam się, że każdy seks jest okej – tak długo, jak jest chciany przez obie strony. Że biseksualność też jest okej, że to nic niepokojącego. Głupia i banalna prawda? Dla nas, uświadomionych teraz o wiele bardziej, być może. W 2006 roku to było oświecenie. Rozmowa – na ogólnopolskiej antenie! – o rzeczach, o których w niemal każdym polskim domu wstyd i nie wypada (szczęśliwie wychowałam się w domu, w którym nikt się tego rodzaju tematów nie wstydził).
To dzięki Ewie Wanat i jej otwartości w mówieniu o seksie – nie tylko na falach Radia TOK FM – zainteresowałam się seksualnością człowieka w kontekście antropologicznym i filozoficznym. Nie wiem, czy zrealizuję plany naukowo-badawcze, które miałam w związku z tym tematem – być może, bo właśnie przeprowadziłam się do kraju, w którym tematyka tego rodzaju nie jest traktowana po macoszemu (mimo postępu, w Polsce nadal trudno, gdy nie zna się, kogo trzeba). O tym właśnie była jej ostatnia książka, którą recenzowałam krótko tutaj.
Ewa miała rację. Pieprzyć wstyd. Człowiek ma dość innych problemów.
Portret Ewy Wanat narysował Artur Krynicki, CC BY-SA 4.0