Muzyka

Valkama. Dwanaście lat żeglugi

Na album „Valkama” fińskiej formacji Tenhi czekaliśmy dwanaście lat. To dostatecznie długo, by chcieć przybić do brzegu i poszukać bezpiecznej, cienistej przystani i przeżyć wszystko, co doświadczyliśmy i czego nie doświadczyliśmy – właśnie o tym opowiada muzyka z tej płyty.

Muzyka Tenhi zawsze wyróżniała się na tle kompozycji swojego gatunku; zawdzięczamy to głównie głosowi wokalisty i lidera zespołu. Tyko Saarikko, do którego dołączył ze swoim śpiewem Ilkka Salmainen, to bardzo charakterystyczna narracja wokalna, której nie znajdziemy w utworach innych formacji szeregowanych do współczesnych gatunków wywodzących się z muzyki folkowej.

Tenhi przez wiele lat działalności zachował swój unikalny styl, a w twórczości kapeli nigdy nie było wielkich rewolucji oraz zmian kierunków – i dobrze, bo nie ich szuka się w tej muzyce.

Kolejne albumy Finów, wydawane od 1996 roku, tworzą pejzaże dźwiękowe mocno korespondujące – przede wszystkim za sprawą wykorzystania tradycyjnych instrumentów – z krajobrazem ojczyzny muzyków. Możemy więc w muzyce Tenhi usłyszeć las; możemy przejrzeć się w tafli niemal nieruchomych jezior, wciągnąć w płuca ogrom przestrzeni rozpościerających się na fińskich równinach. Głos niesie z sobą melancholię, pytania o upływ czasu; nierzadko dotykając tematu przemijania całkiem wprost, ocierając się o dywagacje dotyczące śmierci.

Na album „Valkama” przyszło nam czekać dwanaście lat. To przerwa dostatecznie długa, by uwierzyć, że nigdy więcej nowej płyty nie będzie, że opowieści z Północy dobiegły końca – a jednak.

Dwanaście lat żeglugi

„Valkama” znaczy brzeg. Po dwunastu latach żeglugi przybija się do niego niepewnie, cierpiąc na chorobę lądową i czując wszystko, oprócz spokoju; morze, choć groźne, chroni przed niebezpieczeństwem świata zakotwiczonego w ziemi.

Szczególnie ostatnie lata to czas chwiejny, niespokojny, niosący przerażenie, śmierć, gniew, rozpacz. Najpotężniejszy sztorm może wydawać się przy tym igraszką nieba; żeglując, mierzymy jedynie swoje ludzkie siły z siłą wody, wiatru i przestrzeni. Na lądzie, narażeni na okrucieństwo wojny i bezwzględność chorób, jesteśmy dużo bardziej bezradni – a każdy drogi, kochany człowiek, tak często widziany jako bliskość i otucha, może stać się w jednej chwili wrogiem.

Czy o tym jest „Valkama”? Nie wiem. Jest jednak o zawijaniu do portu. Jedni z nas robią to z sercem pełnym melancholii i strachu, bojąc się, co przyniesie ląd. Inni – z nostalgią i pewnością, że nigdy nie pogodzą się z życiem na powierzchni, z codziennością zakotwiczoną. Ja należę właśnie do nich.

W nowym albumie Finów jest więcej niż wcześniej ciemności i melancholii, niesionej przede wszystkim przez melodykę. Słyszymy opowieść; spójną, falującą, odwołującą się do dobrze znanych z przeszłości tematów; to pozwala czuć się bezpiecznie i odnajdywać ślady, po których łatwiej zejść na ląd. Dużo tu przestrzeni, w której można szukać ucieczki przed zgiełkiem współczesnego świata.

Dwanaście lat żeglugi to wiele; miejmy nadzieję, że „Valkama” to nie ostatni port.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *