– Och, powiedz mi wreszcie, że jesteś z Wyspy i skończmy tę sprawę – łowca białych kruków z antykwariatu w Llandudno rozkłada ręce teatralnym gestem i patrzy mi prosto w oczy.
– Nie. Jestem z Polski. Przepraszam – odpowiadam mu i łapię się na tym, że to “przepraszam” w kontekście pochodzenia wbiło mi się już w głowę, jest moją drugą naturą.
– Brzmisz jak Irlandka. Nieważne. Z Polski, mówisz? To ciekawe. Kiedyś, w czasie wojny i tuż po wojnie, była tu baza lotników RAF-u w której stacjonowali polscy piloci. Zakładali tu rodziny. Mieszkali. Żyli. Pracujesz? Moja córka kończy w tym roku studia biznesowe na Oksfordzie. W maju, może w czerwcu. Od sześciu miesięcy szuka pracy, bezskutecznie. Ten kraj upada, a jak wyjdziemy z Unii będzie jeszcze gorzej.
Nie wiem, na czym polega “jeszcze gorzej” dla tego człowieka, który utrzymuje się z wynajmu nieruchomości dla tłumnie napływających do Llandudno wczasowiczów, a z nudów prowadzi antykwariat pełen unikalnych starodruków i wydań kolekcjonerskich.
– Sprzedaję najwyżej dziesięć książek rocznie. Nie oczekuję, że ktoś stanie w moich drzwiach i kupi folio za 1200 funtów ot tak, z marszu – konstatuje antykwariusz, wciąż przypatrując mi się swoimi lekko ptasimi oczami zza rogowych okularów.
Podziwiam miniaturowe, drogocenne wydania The Common Book of Prayer wielkości złożonego scyzoryka szwajcarskiego i kieszonkowe edycje dziewiętnastowiecznych przewodników po Północnej Walii. Opowiadam, że w moim kraju 63% ludzi w ubiegłym roku nie przeczytało żadnej książki, a podstawowa moneta – polski złoty – to 0,17 funta. Że to dlatego Polacy tak masowo tu przyjeżdżają. I że dochodzi polityka. Że coraz mniej w Polsce mitycznego Zachodu, do którego wszyscy tak bardzo tęskniliśmy.
– Mnie to nie przeszkadza. Jeśli tylko odnajdują się tu i chcą być częścią tego społeczeństwa, witam wszystkich serdecznie!
Nie mówię mu, że w głowie otworzyły mi się obrazki polskich gett w Liverpoolu czy Peterborough, do których Polacy zamykają się dobrowolnie, ignorując Brytyjczyków i społeczeństwo kraju, w którym przecież są gośćmi. Nie mówię mu, że ci ostatni przyzwyczaili się, że Polacy to naród, który dyskryminuje się sam – i że tym usprawiedliwiają dyskryminację, którą sami wobec Polaków stosują coraz częściej i z coraz większą siłą.
Wychodzę wiedząc, że w ciągu następnych dwóch lat wrócę tu, by kupić swoje pierwsze, wymarzone folio.