Okruchy Kultury

blog o podróżach, mądrych książkach, muzyce, filozofii i budowaniu mostów między starym a nowym światem

Na marginesie biografii Magdy Goebbels

Kończę właśnie czytać biografię Magdy Goebbels, napisaną w lekkim, popularno-dokumentalnym stylu przez Anję Klabunde.
Do tej pory nie miałam zbyt często do czynienia z publikacjami, które zawierałyby wypisy ze wspomnień ludzi będących świadkami narodzin hitleryzmu; zajmowała mnie raczej literatura, która w sposób naukowy analizowała przyczyny powstania i wzrostu popularności nazizmu (czy to na gruncie ekonomicznym, czy psychologicznym).

Biografia Magdy Goebbels to coś więcej, niż publikacja opisująca życie “Pierwszej Damy Trzeciej Rzeszy”. To ogromny materiał wspomnieniowy i socjologiczny, pokazujący, jak wyglądały Niemcy lat ’30 ubiegłego wieku i w jak celowy sposób był kształtowany grunt polityczny i społeczny po to, by w siłę mógł urosnąć jeden z najstraszliwszych systemów totalitarnych, jakie wymyślił człowiek.

Pogrążeni w biedzie, obarczeni reparacjami wojennymi po zakończeniu Wielkiej Wojny Niemcy, którzy wciąż marzyli o życiu mitem wielkości “Heimatu”; Niemcy rozkoszujący się literaturą propagandową, mającą służyć odbudowaniu narodowej dumy, zdolni chwycić się najbardziej nawet zdradliwej deski ratunku w sytuacji, w której na własne życzenie znaleźli się w bardzo wzburzonych i nieprzyjaznych wodach oceanu historii. Niemcy, którzy – jak wielokrotnie później sugerowano – dali się omamić retoryce kilku zakompleksionych ludzi tylko dlatego, że stanowili – jako całość – zakompleksiony naród…

Friedrich Georg Jünger, poczytny w latach ’20 ubiegłego wieku autor-grafoman:

Nacjonalizm ma w sobie coś odurzającego, dziką, krwawą dumę, heroicznie potężne poczucie istnienia. Nie posiada żadnych skłonności analizy krytycznej. Nie chce żadnej tolerancji, ponieważ życie nie zna tego zjawiska. Jest fanatyczne, ponieważ wszystko, co krwawe jest fanatyczne i niesprawiedliwe.

Często, gdy widzę współczesne akty terroryzmu i skrajności światopoglądowe, zadaję sobie pytanie, jak było wtedy, gdy rodziły się największe systemy totalitarne; czy naprawdę ludzie nie widzieli, dokąd to wszystko zmierza…? Czy nie odczuwali potrzeby protestu? Czy to tylko strach przed przeciwstawieniem się…? Przecież wszystko gdzieś ma swój początek, początek, w którym można podjąć odpowiednie decyzje i zapobiec tragedii… podobno.

Jak pokazują wydarzenia ostatnich kilku lat (a zwłaszcza 2014 i początku 2015 roku), o których wciąż słyszymy w mediach, rzadko kiedy jesteśmy zainteresowani ratowaniem świata, w którym człowiek jest ważny. Liczy się (najbardziej) krótkotrwałe, ideologiczne kompensowanie sobie strat, kompleksów i spychanie na bok strachu o własny los; przecież jakoś to będzie. Internetowy aktywizm (via zmiana awatara) i udział w pacyfistycznych happeningach na rzecz tolerancji wystarczą…

… Otóż, nie.


Kategorie:


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *