Nie kłamstwa, lecz prawda zabija nadzieję […],
i wówczas, gdy to pomyślał, stała się ciemność i w nim, i ponad nim stało się przerażenie, potem strach większy od poprzedniego przerażenia…
Jerzy Andrzejewski, Bramy raju
Kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po Andrzejewskiego, rozmawialiśmy z S. o złu, siedząc w przytulnej, zalanej złocistym światłem bibliotece Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Za oknami padał śnieg, styczeń to, może początek lutego roku 2007 i takie przemożne przekonanie, że słowami da się oddać każdą emocję drżącą w człowieku, niepokojącą go we śnie, w tę najsamotniejszą (jak to w zimie), najzimniejszą godzinę przed świtem. Pamiętam, że S. powiedział mi wtedy, nie ma bardziej subtelnej psychologii zła, niż rozpacz Andrzejewskiego.
[…] Nie czułem się szczęśliwy, już wtedy zrozumiałem, że nie kocha mnie, tylko pożąda mego ciała […], pragnął miłości, lecz nie potrafił mnie kochać, tylko głodna żądza była w nim prawdziwa […], wiem, że nieraz, trzymając mnie w ramionach myślał: wszystko jest daremne […]
Wieczór i ciche, miodowe światło mojej ukochanej lampy, odbijające się w złoconej ramie lustra. Chłód przenikający palce, zupełnie jak teraz – nie ma na Andrzejewskiego pełniejszej pory, niż zima. Niż ciemność ciężko kołysząca się nad światem, zaszczepiająca w myślach głęboki niepokój; bo wszystko, czego w życiu pragniemy, choćby i zdawało nam się największym dobrem, podszyte jest okrucieństwem pragnienia, mrokiem naszych żądz, cierpieniem, które – w myśli Andrzejewskiego widać to wyraźnie – płynie wprost z życia, z samego faktu ludzkiego istnienia…
[…] Wszystko prócz krzywdy i wstydu jest daremne, nasycenie zmysłów nie zaspokaja pożądania, z pragnienia osiągniętego rodzi się sto nowych, jątrzących, czyny zrodzone z najczystszych pragnień dogorywają w hańbie, może i w ogóle nie ma czystych pragnień?
A jeśli nie ma – czy możemy istnieć pogodziwszy się z własną naturą, ze złem, które próbujemy ukoić pięknem, dążeniem do wiedzy, konstrukcją ideałów, wartości i sensów, na których zbudowaliśmy człowieczeństwo…?
[…] Potrzeba gwałtu i okrucieństwa targają naturą człowieka, człowiek przed nimi ucieka, ucieka od samotności, boi się jej i wstydzi, potem […] silny i szalony zadaje gwałt, jest ślepy, jest głuchy […], aż przychodzi chwila przebudzenia i wówczas człowiek znów zostaje sam, tylko o całą zbrodniczość opętania bardziej niż przedtem samotny […]
Odkładam tę książkę i ktoś mi powiedział ostatnio, wiesz, nie lubię jej, jest okropna – tak, prawda… Jest okropna. Jest tak bolesna, dotyka mnie do żywego, wciska mi w żyły lód i ciemność, bo za każdym razem, gdy ją czytam rozumiem mocniej, że Jeruzalem to sen – a tylko my – nader emocjonalni, nader źli, namiętni do bólu, owładnięci przerażeniem – mamy możliwość sprowadzania snów na świat, by nadać im realności.