Waldenburg, obecnie Wałbrzych, to miasto, które dziś nikogo nie interesuje. Kojarzy się jak chyba żadne inne z polską szarzyzną i upadkiem lat 90-tych, których polityka doprowadziła do ostatecznego zniszczenia przemysłu w wielu miejscach w kraju, dbając przy tym o pomyślność jedynie zaangażowanych w nią lokalnych i centralnych przedstawicieli ówczesnego aparatu demokratycznej już przecież władzy. Sudecki król gór dziś wstaje powoli i wytrwale, choć przetrącono mu kręgosłup.
To nie będzie jedyny tekst o Wałbrzychu na Okruchach Kultury. W archiwum można przeczytać już krótką notatkę o wizycie w tamtejszym Muzeum Porcelany, będą także kolejne – byłoby prawdziwym zaniedbaniem potraktować to miasto pobieżnie i skazać na śmierć pamięć o jego obecnym, transgresywnym kształcie.
Tak, dzisiejszy Wałbrzych to transgresje, sprzeczności i bardzo dużo bólu. To żal za odchodzącym i już minionym, to brak nadziei na nowe, to próby wypracowania nowego, kiedy w rękach okrągłe nic lub bardzo niewiele.
Spotykam tu ludzi o zadziwiająco jasnych oczach. Spracowane twarze, wyostrzone rysy, szybciej płynący czas. Ręce jak wyciosane z drewna. Wśród nich jest pewna kobieta. Niezwykła kobieta.
***
Nie wiem, jak ma na imię. Stoi, wysoka może na metr pięćdziesiąt, zgarbiona, nad poszwą od jaśka leżącą na gnijącej, listopadowej trawie. Stoi z siekierą. Na nogach – skórzane chodaki w trudnym do określenia wieku, jak i ona sama – choć wygląda na dobrze po dziewięćdziesiątce, ma oczy młodej dziewczyny, ciekawe świata, migotliwe, żywe. Na głowie chustka z prawdziwej wełny, malowana we wschodnie kwiaty.
„Co to za religia, która pozwala zabijać zwierzęta?” – pyta. Potrzebuje pomocy, siekierą miażdży suche dla gołębi, które towarzyszą jej na podjeździe poniemieckiej, rozsypującej się kamienicy i cierpliwie jak na swój gatunek czekają. „Ja oglądała film o tym, jak krowy jadą do rzeźni, jak one się bały, jakie miały przerażone oczy” – mówi. „Ja spać nie mogę przez to po nocach, biedaczki, jak one się bały”.
Znikąd, po cichutku, pojawia się Hanusia, czarna kotka. Oplata małe, krępe ciałko wokół nóg kobiety, ma fosforyzujące, zielone oczy.
„One żyją ile żyją, będą żyły ile będą żyły, ale ze mną” – słyszę głos kobiety, która widzi, jak patrzę na Hanusię przez swój obiektyw. W domu (czy ogrzewanym? Czy z bieżącą wodą? Kamienica wydaje się być odcięta od elektryki) czeka na nią jeszcze kot Feliks.
Nie robię jej zdjęcia. Życzymy sobie zdrowia. Chcemy spotkać się kolejnym przypadkiem, na tej samej ulicy Pankiewicza.
Ulica Józefa Pankiewicza kiedyś nazywała się Hohstrasse. Mieści się w Śródmieściu Wałbrzycha, a o jej lepszych czasach przypomina sąsiedztwo ogromnego kościoła ewangelicko-augsburskiego pw. Zbawiciela (jego projekt nakreślił architekt Bramy Brandenburskiej w Berlinie Carl Gotthard Langhans, już wówczas znany, co tylko świadczy o randze miasta), oraz szkoły, w tym – szkoła górnicza.
Szkoła górnicza na Hohstrasse (Niederschlesische Bergschule, Dolnośląska Szkoła Górnicza) kształciła kadry wyższe (począwszy od sztygara) dla górnictwa, które napędzało Waldenburg. Znane wszystkim Czytelnikom i Czytelniczkom zapewne jest zdjęcie kopalni węgla Maria (Tiefbauschacht) z szybami Jan Henryk (Hans Heinrich) oraz Maria (Marie) z 1926 roku, które wygląda jak żywcem wyjęte z filmu. Dziś w tym miejscu znajduje się centrum handlowe Victoria, po dawnych budynkach Marii nie pozostał żaden ślad oprócz wgłębienia w terenie, charakterystycznego i trudnego do połączenia z czymkolwiek innym.
Wydobycie węgla kamiennego w Wałbrzychu to historia długa i tragiczna, sięgająca początkami XVI wieku. Rozkwit górnictwa to jednak wiek XVIII, kiedy miasto prywatne zostało wykupione przez Hochbergów (panowie Zamku Książ). W 1790 roku działa tam 38 kopalni, w 1805 r. natomiast – już 54.
Cały wiek XIX to dla Wałbrzycha wiek złoty – rozkwitu przemysłu, elektryfikacji transportu (tramwaje do Szczawienka i Sobięcina), zdrój Altwasser przyciągający kuracjuszy spragnionych leczniczego działania tamtejszych wód mineralnych, wreszcie – porcelana Tielscha, o której pisałam szczątkowo w linkowanym wcześniej wpisie o Muzeum Porcelany.
Nic dziwnego więc, że na ulicy Pankiewicza widzimy dziś zachowany, malowany na węgarku szyld sklepu z dobrami kolonialnymi;
Miasto wyszło niemal nietknięte z II wojny światowej.
Sowiecka Armia Czerwona, która zajęła je 8 maja 1945 roku, była uszczęśliwiona – niemiecki Waldenburg stanowił cenny łup, gdyż przez cały czas działał tu aktywnie ciężki przemysł oraz wydobycie. Miasto było bogate. Ostatni rdzenni mieszkańcy opuszczali je nierzadko popełniając samobójstwa po wcześniejszym zabiciu własnych dzieci, lub uciekali zostawiając za sobą cały dobytek.
Do dziś pamiętam legendy o wałbrzyskich skarbach (porcelanie, biżuterii, złotych monetach) opowiadane mi przez babkę i ojca, którzy z Wałbrzychem byli spleceni dziwnym ciągiem emocjonalnych historii – i to chyba przez te uczucia, szczególnie mojego ojca względem tego tajemniczego miasta, zawsze chciałam się do niego zbliżyć.
Przypadki osaczonych przez Sowietów mieszkańców Wałbrzycha opisuje m.in. ten artykuł w Gazecie Wyborczej (paywall). Ojciec strzelający do swoich trzech kilkuletnich synów. Gwałty dokonywane przez żołnierzy 21. Armii 1. Frontu Ukraińskiego.
„Nie był to dobry czas dla ludności Wałbrzycha. Gdy wojsko odeszło, kobiety – ofiary gwałtów – często usiłowały popełnić samobójstwo” – mówi cytowana w artykule Wyborczej Ewa Synowiec, Polka mieszkająca w Wałbrzychu, która w noc, gdy Sowieci wkroczyli do miasta, miała 11 lat.
Jak czytamy, „autorzy tajnej notatki dla ministra Ziem Odzyskanych Władysława Gomułki wyliczyli, że Sowieci wywieźli co najmniej 1000 zakładów przemysłowych i znacznie więcej małych zakładów rzemieślniczych” w rezultacie przejęcia miasta.
Miasto zdobyto bez walki, podobno w Wałbrzychu nie padł ani jeden strzał.
Do 1948 roku zasiedlano go ludnością polską przybywającą z terenów dzisiejszej Ukrainy – Borysławia, Drohobycza, Stanisławowa. Czy wśród nich przybyła również kobieta o niebieskich, jasnych oczach…?
Podobał Ci się mój wpis? Wesprzyj mnie na Patronite:
No cóż. Od zakończenia wojny minęło już prawie 80 lat. Rozwałkowaliśmy temat sowietów gwałcących młode Niemki i Niemców wysadzających własne miasta, ale wciąż ciężko nam zauważyć, jak sami obeszliśmy się z tym co po roku 1945 stało się naszym domem. Zdewastowane pałace i parki, zniszczona urbanistyka i charakter dolnośląskich miejscowości. Mam przekonanie, że to my Polacy, wyrządziliśmy tej ziemi największe krzywdy.
Pamiętam, kilka lat temu, że upadła fabryka porcelany w Walbrzychu była na sprzedaż za kwotę 4mln złotych. Dzisiaj Dolny Śląsk to zagłębie cegły i dachówki karpiówki ciętej na płytki oraz drewna dębowego. Cegły pochodzacej z przepięknych zabudowań gospodarczych, a drewna z przydrożnych aleji drzew. Wybryki sowietów i Niemców wydają się przy naszej 80-cio letniej systemowej destrukcji jedynie wojenną głupotą
Bardzo ciekawy tekst, przeczytałam z przyjemnością.
a ja urodziłem się w Wałbrzychu,11 lat po wojnie, mieszkałem tam w górniczej rodzinie 12 lat,
ziemie „odzyskane” ze swymi miastami zostały w rękach uprawomocnionych przez NKWD, przekazane w ramach resortu,
Wałbrzych jest najstraszniejszy przykładem niegospodarności i nieumiejętności powojennych i obecnych władz,
szkoda, że przekonany Rokosowski przekazał „worek żytawski” Polakom, mam prawo po prawie 70 latach domniemać, żegdyby dostali go Czesi, to Wałbrzych nie upadłby aż tak nisko,
obecna władza ani słowem nie upomniała się u Sowietów o rekompensatę po zrabowaniu ich miasta, nie trzeba się długo zastanawiać dlaczego???