W końcu września nad Malborkiem przesuwają się ciężkie od deszczu chmury i wieje niespokojny, zwiastujący szybkie nadejście chłodniejszych dni wiatr. Liście czerwienią się już śmiało, poranki to gorąca kawa i coraz później nadchodzący świt. Nie ma lepszej pory, by odwiedzić słynny zamek w Malborku – doskonałość średniowiecznej architektury, o której wszyscy czytaliśmy w szkolnych podręcznikach i wielu stwierdziło, że tyle wystarczy – a to błąd, życiowy.
Byłam tu kiedyś. Miałam nie więcej, niż osiem lat. Przyjechaliśmy tu z ojcem, który wówczas w Malborku miał do załatwienia sprawy związane z pracą i późnym popołudniem, na zaledwie godzinę przed zamknięciem całego obiektu przywiózł mnie na zamek i uprosił jego opiekunów, aby wpuszczono nas chociaż na dziedziniec.
Udało się. Pamiętam jak te ponad dwadzieścia lat temu przechodziliśmy razem przez most zwodzony i potężną bramę prowadzącą do serca obiektu. Ceglany olbrzym wyglądał dostojnie i fascynująco, kusząco, tajemniczo a zarazem groźnie. Nie widziałam zbyt wiele. Ojciec prędko ciągnął mnie za rękę przez plątaninę korytarzy, labirynt krętych schodów (prawdopodobnie prowadzących do wieży) i coraz mroczniejsze krużganki jeszcze oświetlone blaskiem zachodzącego słońca. To słońce – migoczące w wodach Nogatu zarośniętych sitowiem i ten pośpiech, niedostatek zostaną we mnie na wiele lat.
***
Do zamku wróciłam w czerwcu tego roku. Spędziłam w nim (i jego otoczeniu) ponad pięć godzin. Wydawałoby się, że przez ten czas można poznać każdy szczegół i nauczyć się na pamięć ułożenia płytek na posadzce… ale nie. Wróciłam jesienią. Wrócę zimą. Wrócę na wiosnę. Będę wracać na malborski zamek tak często, jak tylko poczuję potrzebę.
W tym wpisie celowo nie ma niczego na temat historii zamku krzyżackiego w Malborku – informacje możecie znaleźć sami. Jest ich sporo – szczegółowych, dokładnych, jak i tych całkowicie „pigułkowych”, zapakowanych przystępnie, by nikogo nie zmęczyć wiedzą.
To, co chciałabym Wam przekazać, to dojmujące wrażenie obcowania z wieloma wiekami historii tego miejsca na każdym kroku. Ulotne, a zarazem bardzo rzeczywiste – narzucające się pomimo doskonale rozbudowanej świadomości tego, jak zdewastowany i zniszczony był zamek w Malborku w czasach pruskich i jak wiele szkód wyrządziła mu II wojna światowa. Odbudowa i restauracja dawnej siedziby Wielkiego Mistrza to prawdziwa sztuka. To przywrócenie świetności dziedzictwu, którego – zdawałoby się – nie ma już jak odratować.
A jednak odratowano. Z pieczołowitością, jakiej próżno szukać w wielu innych restaurowanych czy odbudowywanych obecnie obiektach. Z dbałością o detale i historyczny charakter całości. A zarazem z namysłem i pochyleniem się nad tym, że pewnych rzeczy przywrócić światu już się nie da – jak na przykład kościoła Najświętszej Marii Panny, który jest chyba tym, co na zamku robi największe wrażenie. Częściowo odbudowany (część odtworzona wkomponowana w pozostałości po zniszczeniach), z niezwykle wyraźnymi śladami tego, gdzie wojna zabrała mu blask i odcisnęła niezatarte piętno. Zachwycający bogactwem kolorów, które przechowały się na pokancerowanych przez czas polichromiach. Onieśmielający pustą bielą odtworzonych ścian, które zamykają bryłę niegdyś ziejącą pustką wypalonej przez wojnę skorupy.
Zamek jest dziś również dobrze zarządzaną przestrzenią dla ekspozycji, które opracowaniem merytorycznym i wartością prezentowanego dziedzictwa kulturowego nie odstają w niczym od tego, co można obejrzeć poza Polską. Będąc w Malborku we wrześniu obejrzałam wystawę „Mądrość zbudowała sobie dom…” kompleksowo obrazującą historię działalności zakonu krzyżackiego w Prusach (można odwiedzić do 17 listopada tego roku). Jej oprawa merytoryczna oraz bogactwo eksponatów przywodzi mi na myśl widzianą dawno temu w Muzeum Narodowym w Poznaniu wystawę o portrecie trumiennym „Vanitas”, która jest dla mnie niedoścignionym wzorcem muzealnictwa (podobnie jak wystawa o kulturze sarmackiej „Szlachetne dziedzictwo czy przeklęty spadek…” również z MN w Poznaniu z 2004 roku). Godna uwagi jest również stała ekspozycja poświęcona bursztynnictwu – ze wspaniałymi walorami przyrodniczymi, archeologicznymi, kulturoznawczymi, a wreszcie – jubilerskimi do podziwiania.
Dla mnie jesienny zamek będzie jednym z najpiękniejszych wspomnień, jakie przechowam na pamiątkę mieszkania na Pomorzu. To miejsce to mój sen z dzieciństwa – cel wielu wymyślonych podróży, o których marzyłam. Dziś – wracam tu emocjonalnie. Wracam, aby odkrywać z każdą wizytą detale, których wiele jeszcze zostało – mimo spędzonych na zamku kolejnych (tym razem niemal siedmiu) godzin. I Wy na malborski zamek przyjedźcie i powracajcie – warto. To jedna z najpiękniejszych pereł w naszym dziedzictwie kultury.