Zza kaplicy mennonickiej w górę, a później w prawo. Przez dziurę w płocie. Na środek malutkiej, brukowanej uliczki z odpływem kanalizacyjnym wbudowanym tam dopiero za komuny, z chylącymi się do upadku kamienicami. Pod stopami chrzęści szkło. Są miejsca, które na straty spisał nawet Bóg.
***
Czarne Morze* w ostatnią sobotę października rankiem nie zdążyło wybudzić się jeszcze z alkoholowej ułudy poprzedniej nocy. Tonie w złotym świetle nazbyt ciepłego słońca, które płoży się po wyślizganym bruku i migocze w liściach winorośli oplatającej dawno zapomniane ogrodzenia i porzucone fundamenty.
Biskupia Górka rozpada się. Gnije. Zapach śmierci niegdyś pięknych budynków czuć w powietrzu. Nie maskują go już żadne działania PR-owe i kosmetyczne remonty, które jeszcze pełzają w okolicach krawężników niektórych kamienic i skarpy, gdzie posadowiło się ogromne, ceglane schronisko młodzieżowe im. Pawła Beneke.
Zgnilizna ta nęci, kusi i wzywa w ostatnie dni światła – dlatego znajduję połamane, zdewastowane (czy aby na pewno ludzką ręką?) thonetowskie krzesło, którego szczątki jak drogowskaz pokazują drogę do środka czarnej dziury – niegdyś przestronnej klatki schodowej czteropiętrowej kamienicy. Ma w większości zabudowane okna. Oficyna to pejzaż niby pogorzelisko – z prowokacyjnie wystającym z pierwszego piętra długim niby wędka kijem leżącym na ramie wybitego okna. Na parterze od frontu, od strony uliczki tak wąskiej, że jeszcze chwila myślę i mógłbyś rozpostrzeć ramiona, tam, gdzie domy napierają na siebie i na przechodnia ceglanymi, zmurszałymi ścianami, w jednym z okien widzę firankę, urzędowe pismo, butelkę po flegaminie, a w klatce śpiewa nerwowo pies. A więc jednak życie – jest tu życie, w tym niemal trupim, bezwładnym ciele.
W wilgotnej trawie niedużo widać. Pod butem pęka mi słoiczek po tabletkach ziołowych na uspokojenie i gruchocze niebieska, odkręcana Maryjka z plastikowym, białym orłem polskim na lewej stronie. Nie ma wkręcanej na gwint nakrętki-korony i żadnego śladu domu, z którego pochodzi. Na posterunku szyderczo tkwi malowany ręcznie wazon-skorupa, jarmarczna imitacja niemieckiej porcelany z czasów PRL. Z pobojowiska czuć słodki zapach butwiejącej, organicznej masy.
A więc to tak wygląda życie wyrzucone na śmietnik.
Życie po eksmisji, życie po terminie przydatności do spożycia, życie po życiu.
A przecież Biskupia Górka ma bardzo bogatą historię. Aby ją poznać nie trzeba daleko sięgać – mówi o niej nawet wydawana współcześnie beletrystyka, jak Królowa Salwatora gdańskiej autorki Emmy Popik.
Wiem, że to prawdopodobnie jeden z ostatnich moich spacerów po tym odchodzącym świecie. Jedna z ostatnich uczt dla zmysłów, myśli i wyobrażeń. Jako ludzie nie mamy dziś sentymentów – ani do siebie nawzajem, ani do naszego dziedzictwa.
Grunt ten jest atrakcyjny – nawet, jeśli spod grubej warstwy liści, zalegających w zakamarkach śmieci i butwiejących wspomnień tego nie widać. Niejeden magnat współczesnej rozbudowy i amator nowoczesności kreśli już zapewne na swoich deskach dla Górki nowy, lepszy, wspaniały świat.
PS Linkowany przeze mnie w tekście poprzedni wpis na temat Biskupiej Górki wzbudził u niektórych odbiorców duże poruszenie. Proszę się nie obruszać – lecz zacząć Górkę ratować jeszcze intensywniej, niż do tej pory. Obruszanie się to jeden z głównych problemów w naszym mieście i kraju. Jako autorka czytanej przez Was strony zastrzegam sobie prawo do ekspresji emocjonalnej i intelektualnej.