Pierwsze za oknem zapalają się maleńkie światełka na szczytach żurawi stoczniowych, które rozpoczynają pracę o szóstej. Czerwone, poruszające się punkciki rozświetlające granatową ciemność przytłoczonego chmurami nieba. Obok – budynki magazynów, suche doki, nabrzeża. Osobliwa forma cichego, portowego życia, które wyłania się z mroku.
Perspektywa widziana z dziesiątego piętra jest szeroka na tyle, bym mogła dostrzec budzące się do życia okna, wypełniające się w nieregularnych odstępach czasu ciepłym, miękkim światłem. Zaczyna padać śnieg. Do świtu jeszcze daleko.
***
Miasto ma kolor błękitny.
Błękitne jest powietrze, z którego nawet kilka godzin po wschodzie słońca wciąż jeszcze można destylować noc. Przy katedrze luterańskiej wznosi się dumnie odlana z brązu postać cara Aleksandra II, który „tak wiele zrobił dla Finlandii”.
Błękitne jest morze, które leniwie rozbija się o brzegi ponad trzystu maleńkich wysp rozsianych wzdłuż wybrzeża, przy którym leżą Helsinki. Wznosi się tu fala metalowych organów, przypominających ni to morze w pochmurny dzień, ni to pnie drzew śpiewającego, sosnowego lasu. Pomnik poświęcony pamięci Jeana Sibeliusa, fińskiego kompozytora, zachwyca i przeraża. Gra w nim cisza, niespokojna, targana wiatrem, a mimo to obecna.
Mijam najstarszą w mieście restaurację, przypominającą oranżerię, zamkniętą w pudełeczku pawilonu zbudowanego ze szkła i stali. Mijam nowoczesne kawiarnie i sklepy z odzieżą górską, i spokojne miasto budzące się rankiem do życia, z niepozornym gmachem uniwersytetu, biblioteki, z pałacem prezydenckim, na tyłach którego znajdują się publicznie dostępne basen i sauna.
Pałac również jest błękitny, błękitne też wydają się mroźne oczy pełniących wartę żołnierzy.
***
Zapamiętam to miasto jako maleńki, spokojny, ładny świat. Miejsce, gdzie na śniadanie podają nieograniczoną ilość wędzonego łososia i pieczone pomidory. Nieswojo robi mi się, kiedy jadę na lotnisko i wiem, że dwa dni to zdecydowanie za mało. Że będzie tu trzeba wrócić (ale kiedy? Jak? Po co?), bo wciąż przecież czeka tajemniczy kościół – katedra ortodoksyjna zbudowana w stylu rosyjskiego renesansu, z mistycznie złotą kopułą na szczycie. Wciąż czekają cmentarze, ukryte wśród drzew, maleńkie drewniane domki, wciąż czeka Bałtyk – ten inny, bardziej siny i gniewny, niż znany mi z Gdańska.
***
W pokoju obok zapala się przytłumione światło.
Hotel nad samym brzegiem morza powoli budzi się do życia. Za oknem pada miękki śnieg.