Moje życie, moje wszystko waży nie więcej niż 18 kilogramów i mieści się w używanej walizce po Chińczyku. Ostatni raz dzisiaj otwiera mi się droga, w jedną stronę. Kiedy indziej powiedziałabym, że jadę zginąć.
Mam to ogromne poczucie zewnętrzności w stosunku do własnego życia. Oddalenie barw, kształtów, pogłos zamiast dźwięku. Tak zawsze wygląda początek końca jakiegoś etapu. Jakaś transgresja, Bóg wie w co i dokąd. Odkrywanie trzeba zostawić na później, a dzisiaj, w tej godzinie, zająć się nauką oddychania. To w końcu przydatna umiejętność.
17 maja 2016, trasa Liverpool – Londyn
***
Uczę się tego miasta od wewnętrznej strony. Wiem, że wszystko co będę pamiętać po latach, to szum drzew widzianych z okna, to powietrze pachnące burzą, która nie nadchodzi. Cierpkie wino o zachodzie słońca i wieczory zapadające zbyt szybko.
***
Ręce Tima mają barwę zmielonego ziarna kakaowca. Są szczupłe i delikatne. Złoty pierścień z ledwie dostrzegalną gwiazdą diamentu zsuwa się z wychudłego palca, gdy Tim bierze do rąk mój zeszyt i notuje na jednej z ostatnich wolnych kartek swój numer telefonu. “Mieszkałem tam 26 lat. Byłem jednym z pierwszych czarnych, którzy zajmowali się matematyką i konstrukcją komputerów na jednej z uczelni. To miasto potrafi być jak cały świat. Wyślij mi czasem kartkę, napisz, jak żyjesz. I walcz o swoją drogę. Mamy trzy razy trudniej i pracujemy sześć razy ciężej, ale przynajmniej nie można nam zarzucić niekompetencji”.