z warg spływa
kropla alkoholu
w niej wszystkie słońca i gwiazdy
jedyne słońce tej pory
Rafał Wojaczek
Gęsty, miodowej barwy trunek o cierpko-gorzkim smaku zwykł mieć błogosławioną zdolność przydawania bólu głowy i kaca. Stan to szczególny; rzeczywistość zwalnia, a człowiek zostaje sam ze swoimi myślami, których zwielokrotnione brzmienie przewala się z łoskotem przez czaszkę – może właśnie dlatego nie ma bardziej kreatywnego stanu, niż kac – zdeprecjonowany i niedoceniony.
Dobroczynna działalność kaca ujawnia się wtedy, gdy brakuje siły na rzeczywistość. Kac rozwiązuje wówczas problemy – ma władzę nad czasem i nad dystansem do spraw, którego bywa, że bardzo brakuje. Nie ma alternatywy; trzeba poświęcić czas na myślenie, na czczenie świętego bólu w potylicy, na analizę przeszłych i obecnych spraw, na obejrzenie się trzy razy, czy zamknęło się drzwi i wyłączyło gaz.
Tworzy się wówczas lepiej; teksty, strategie, wywiady – wszystko wymaga przecież powolności. Namysłu. Unoszenia się trzy centymetry nad czubeczkiem własnej głowy. Bez kaca to trudne; sprawy wiążą do ziemi, wpasowują w rytmikę dziennego terminarza. Nie pływa się w tym, ale biegnie; a po co, a dokąd? Kac przyjacielem twórczości, zdecydowanie – bez niego nie byłoby Wojaczka, Wysockiego i innych, słodko-gorzkich, cudownych, o głosach zdartych jak kilkusetletni bruk.
Bez nich zaś nie byłoby możliwości ujścia dla wszystkiego, czego sami nie potrafimy powiedzieć, napisać, wyrazić jakkolwiek, bo życie mamy za bardzo strachliwe (i tu znów, kac dodaje odwagi – jest ostatecznie potężny w pokonywaniu barier, które – w przeciwieństwie do dnia spędzonego na leczeniu bólu głowy – są w stanie na trwałe zatrzymać nasze życie).