Zacznę bez zbędnych słów – zacytuję po prostu jedną z użytkowniczek Twittera (pisownia oryginalna):
@Apsalaar o_o ktos jeszce czyta Grassa? myslalam ze calkiem skompromitowany….
— cosmopolla (@cosmopolla) luty 7, 2014
Czytam Grassa. I zachodzę w głowę, co to znaczy być skompromitowanym. Zawsze wydawało mi się, że kompromitacja polega dziś przede wszystkim na tym, że istnieje pewna obiegowa, powielana przez sporą grupę ludzi opinia mająca wartościujący charakter. A jak jest u mnie z wartościowaniem – wszyscy wiecie doskonale.
Długo się zabierałam do Przy obieraniu cebuli. Może dlatego, że rezonuje we mnie wojna, którą zobaczyłam przez ułamek sekundy na zdjęciu wiszącym w gdańskiej Złotej Bramie. Złamane szczyty dwunastu wież. Upokorzone, rzucone na kolana miasto. Nie myślcie sobie – nie tylko Warszawa. Powiecie mi, że przecież to stolica Polski, a Gdańsk, Danzig – to Niemcy, którzy obrzucali kamieniami jadące do Gdyni pociągi. Prawda. Ale wojna jest wszędzie jedna. I jednako krzywdzi – łamie pojedyncze kręgosłupy, wysusza oczy, odbierając ludziom wszystkie łzy, a nawet więcej – zdolność do płaczu. Tę wojnę właśnie – okrucieństwo, które zburzyło stareńkie, piernikowe mury Gdańska – zobaczyłam i zamknęłam oczy. Uciekłam.
Opowieść Grassa jest jak to zdjęcie. Tyle, że zrobiłam wszystko, by tym razem wytrzymać to spotkanie, wiedząc, że muszę nauczyć się tego bólu, który czai się ciągle na ulicach Wrzeszcza. I uczę się; widząc rozedrganego, siedemnastoletniego chłopaka, którego jedynym marzeniem jest dostać się na front. Przypomina mi się rozdzierający Remarque: młodzi oni, przemłodzi i przepiękni, karmieni przez nauczycieli mitem potęgi i mocy Heimatu, wierzący, że wojna ma sens – a potem gaz wpełzający do okopów i śmierć, śmierć zalewająca im usta błotem, cierpieniem i gnijącymi ciałami kolegów (jeszcze ze szkolnej ławki). I mit, który pada – Grass przecież przechodzi dokładnie to samo. Butny i dumny, nastoletni czołgista, cudem ratuje się od śmierci, a potem w nocy, samotny i przerażony śpiewa piosenkę o małym Hansie, bojąc się, że właśnie uciekł z pola walki. Że zdezerterował. I oto po refrenie tajemniczy głos wśród drzew odpowiada mu, śpiewając kolejną zwrotkę…
Przy obieraniu cebuli dokonują się wszystkie wybory życiowe tego człowieka, umęczonego trzema rodzajami głodu: pierwszym – fizycznym, dojmującym obozowym głodem, opiewającym na 300 kalorii dziennie, drugim – w istocie będącym pożądaniem, pragnieniem bliskości z drugim człowiekiem, znalezieniem ukojenia w kobiecych ramionach, trzecim wreszcie – głodem sztuki, tworzenia, który sublimuje w sobie wszelkie inne głody. I uświadamiam sobie pewnego razu w środku nocy, że przecież Grass to ja – to człowiek, który idzie za własnymi pragnieniami, wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Odkładam tę książkę, kończąc nad ranem i czytam, że oto Grass się skompromitował. No, czym? Przyznaniem się do swojej przeszłości, do własnych błędów, do wyborów, których dokonał? Do wiary w rzeczy, które były złe, do oceny rzeczywistości w taki, a nie inny sposób? Ludzie, dajcie Wy spokój.
Kto jest bez winy niech pierwszy, czy jakoś tak. Wybierajcie nieskazitelnie, wybierajcie dobrze. I nigdy nie oceniajcie innych. Nie ma po co.